wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 32

 Znikające za horyzontem słońce dawało mi ukojenie, spokój i ciszę. Złote, uginające się pod ciężarem nasion kłosy głaskały mnie po mokrych policzkach. Dlaczego? Dlaczego to wszystko musiało się stać? Sam fakt, że Piotr mi to zrobił był ciężki do zniesienia, ale Harry? Nie widziałam go wtedy cały dzień, chłopcy omijali mnie z daleka. Próbowałam to sobie wszystko wyjaśnić i jak zwykle odpowiedź przyszła szybko. To znowu moja wina. Dlaczego, do cholery, to zawsze była moja wina?
 Spojrzałam w dół na swoje poranione nadgarstki. Krew zdążyła już zastygnąć, a ręce były mniej podrażnione. Nadal bolało jak cholera, ale nie mocniej niż uczucia. Emocje zawładnęły całym moim ciałem te trzy dni temu. Poszłam wieczorem do cioci i powiedziałam jej, że muszę natychmiast wyjechać. Zdziwiła się co prawda, ale nie pytała za dużo, zrozumiała po prostu że nie warto. Spakowałam swoje rzeczy i rano już byłam #tutaj. Niedaleko miałam #domek, którego normalnie z drogi nie dało się zauważyć, więc byłam względnie szczęśliwa. Wiedziałam, że nikt oprócz mnie i moich przyjaciółek nie zna tego miejsca. To był nasz wspólny domek, który kupiłyśmy jak Natalie dostała premię za swoją pierwszą sesję zdjęciową. Nie kosztował wiele, a my jako szesnastoletnie buntowniczki musiałyśmy mieć takie miejsce, szczególnie że kasy nam nie brakowało. Leżałam właśnie w polu, zadowolona, że nikt mi nie może przeszkodzić w myśleniu i zwalaniu na siebie całej winy. Dla spokoju nic nie mówiłam o moim wyjeździe Harry'emu. W ogóle nikomu.
                                                                           ***
 W poniedziałek rano wstałam wcześnie, żeby zająć się kwiatami na grządce. Nikt ich nie doglądał od roku. Założyłam ogrodniczki i dziarskim krokiem wyszłam przed mój śliczny domek. Odetchnęłam świeżym wiejskim powietrzem i z uśmiechem na ustach (lekko wymuszonym) zabrałam się do przekopywania ziemi. Szło mi opornie, ale jakoś się dało. Kiedy powywracałam cały grunt na lewą stronę, stwierdziłam z zadowoleniem i dumą z siebie, że nie mam nasion do zasadzenia nowych kwiatów. Wstałam więc i poszłam się przebrać. Jakoś się ogarnęłam i doprowadziłam do jako takiego #porządku. Poszłam do samochodu i jak tylko usiadłam, walnęłam się  czołem o deskę rozdzielczą. "Kogo ja oszukuję, przecież i tak mam doła!", pomyślałam ale zaraz mi przyszło do głowy, że przecież nie ma to jak oszukiwanie samej siebie. Tak więc z szerokim, jakże bolesnym uśmiechem, włączyłam radio i zraz je wyłączyłam. Dlaczego? W moim aucie na cały głos rozbrzmiały pierwsze takty "One Way Or Another". Chyba bym się zastrzeliła na miejscu, gdybym  teraz usłyszała jego głos.
========================================================
 Ścisnąłem kubek, a ten rozpadł się na tysiące małych kawałeczków. Tik nerwowy nie dawał mi spokoju, a wszystkie twarze zwrócone były w moją stronę. Zrezygnowany od trzech dni umierałem ze strachu. Wyjechała sobie tak po prostu, nie mówiąc mi o niczym. Zniknęła po prostu, nie odbierała telefonów, GPS nie mógł jej namierzyć, byłem w totalnej kropce. A to wszystko dlatego, że ten skurwysyn próbował ją zgwałcić! Jak zwykle wzięła całą winę na siebie i zaraz się wykrwawi na śmierć, a ja nawet nie będę o tym wiedział! Nie zauważyłem mojego gwałtownego zachowania, które zebrani w pokoju odebrali jako jakiś atak.
- Louis, sprawdź mu tętno- polecił psycholog. Mój przyjaciel posłusznie odsłonił mi nadgarstek i ucisnął na żyle.
- Kurwa, ale zapierdala...- wytrzeszczył oczy.
 Lekarz westchnął głęboko i potarł oczy. Popatrzył chwilę w sufit, po czym powiedział:
- Trzeba się wypytać jeszcze raz rodziny i przyjaciół.
 Nagle coś mnie olśniło. Zerwałem się z krzesła i prawie się rąbnąłem o ścianę, kiedy biegłem po telefon. Ledwo wyhamowałem przed stolikiem i z zabójczą prędkością wystukałem numer Cher. Przy okazji zacząłem się zastanawiać skąd go właściwie mam.
- Tak?- usłyszałem zaspany głos.
- Hej, tu Harry. Wiesz może gdzie jest Melody?- terkotałem jak katarynka, Liam i Niall patrzyli się na mnie dziwnie.
- Nooo... Powinna być teraz na kolonii- Charlotte ziewnęła.
- Nie ma jej, już poniedziałek- zacząłem nerwowo tupać nogą.
- No to może u cioci  na domku?
- Nie, też już dzwoniłem.
- A domek w Rammy Village?- zasugerowała.
- Nie...- serce podskoczyło mi z radości. Może tam jest!- A gdzie to?
- Trochę za Linzem w Austrii- mruknęła. Szczęka mi opadła. Po co ja się tłukłem do Londynu?!
- Za, to znaczy?
- Trochę na południe, jakieś dwadzieścia kilometrów...
- Dobra, dzięki!
=======================================================
 Zaparkowałam przed domem i zadowolona wypakowałam tonę nasion. Zrobiłam jeszcze przy okazji normalne zakupy i byłam bardzo z siebie dumna. Nie licząc tego, że po drodze przejechałam z milion żab, to można było chyba uznać, że nikogo nie zabiłam. Miałam też gotowe sadzonki i w miarę szczęśliwa weszłam do domu. Rozpakowując rzeczy zaczęłam się zastanawiać nad pewną dziewczynką, która (jak mi się wydawało) ukradkiem zrobiła mi zdjęcie. Zmarszczyłam brwi i pomyślałam, że jeśli któraś z dziewczyn by się wygadała Harry'emu gdzie jestem... Największą plotkarą była oczywiście Cher, mogłam się bać o nią.
 Gdy już rozpakowałam zakupy, wzięłam laptopa i powłączałam sobie różne aplikacje. Między innymi Twittera. Weszłam sobie w trendy i pierwsze co mi się rzuciło w oczy to tweetowane moje imię i nazwisko. Weszłam w to sobie i gały wypadły mi na wierzch. W linku do zdjęcia byłam ja w sklepie, podana też była dokładna lokalizacja. Ogarnęła mnie panika, jedyne co mogłam teraz zrobić to znowu użyć swojego czoła do walnięcia się o blat stołu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz