piątek, 28 marca 2014

Rozdział 71

 Cały spięty i w nerwach usiadłem na miękkim fotelu. Ktoś dotknął mojego ramienia, a ja podskoczyłem momentalnie jak oparzony. Obejrzałem się i zobaczyłem młodą stewardesę, która przyglądała mi wzrokiem zauroczonej nastolatki. Boże, nie. Tylko nie to.
- Proszę zapiąć pasy, zaraz startujemy- fanka. Poznałem to po sposobie, w jaki wymawiała poszczególne sylaby. Jakby się krztusiła, albo połknęła jakiś środek żrący. 
 Wykonałem polecenie i zapadłem się głębiej w siedzenie. Prywatny odrzutowiec, hmm.... Może jednak powinienem powiadomić chłopaków? Nie, chyba jednak nie. Bo po co? Żeby skłonili mnie do poczekania, a potem wywloką mnie stąd? nie ma mowy!
 Od telefonu mojej narzeczonej minęło jakieś góra piętnaście minut, ale na odległość czułem jej fascynującą irytację połączoną ze skrajną wściekłością. W końcu nieczęsto mnie przyłapuje ja na takich rzeczach. A w sumie to nie, nie musi mnie przyłapywać. Sam się wydaję na odstrzał. 
 Poczułem jak samolot rusza, przyspieszając gwałtownie. Obrazki za oknem mijały jak w kalejdoskopie, za czterdzieści pięć minut będę z powrotem w domu, jeśli nie szybciej. Nagle złapało mnie to znajome ssanie w żołądku - znak, że wystartowaliśmy. Uch, jak ja się cieszę, że za miesiąc kończy się ta cała zabawa z Modestem... Przynajmniej nie będzie za mną chodził cień niepewności, czy na pewno wszystko robię zgodnie z umową. Po co nas zmusili do tego kretyńskiego układu? Jakby nie było innych problemów...
 Ciśnienie sprawiło, że zacząłem robić się senny. Zamknąłem na chwilę oczy...

***

 =========================================
 Zaczynała latać mi lewa powieka. Zły znak. Wzięłam chyba sześć tabletek uspokajających, ale pomogło tylko trochę. Nieliczna ilość, jak zwykle. Boże, kiedyś się naćpam tymi lekami... No cóż, i tak bywa. Ale jego nadal nie ma. Cholera. Gdzie on do jasnej anieli się podział?! Zaraz chyba oszaleję od natłoku myśli! 
 Wstałam z zimnej podłogi i rozprostowałam zdrętwiałe ciało. Zastygnięte mięśnie powoli budziły się do życia, tylko oczy latały gdzie bądź. Strasznie działało to człowiekowi na nerwy, jednak nie mogło się nic tym zrobić. Może to przez te tabletki?
 Nie wiem. Ale wiem jedno. Zaraz mu przypierdolę. Jak nie przyjedzie tutaj w ciągu trzech minut... Ach! Skurcz złapał mnie w lewej łydce i upadłam momentalnie z powrotem na podłogę. Tak, nie trzeba było tyle brać. Po chwili mięśnie się rozluźniają i ja z nimi. Ogarnęło mnie cudowne poczucie, że wszystko będzie dobrze. Uśmiech wykwitł mi na ustach i poszłam się przebrać w coś lekkiego. Wynalazłam gdzieś z samego dna szafy zwiewną sukienkę z koronkami wszędzie, gdzie się tylko dało je wsadzić i włożyłam ją z zadowoleniem. Wybiegłam z pokoju jak nimfa jakaś i zaczęłam coś krzyczeć. Ale już nie pamiętałam co, bo film mi się urwał.

=========================================
 TAK! Jestem! I jeszcze żyję! Wbiegłem do domu niczym na skrzydłach i uśmiech mi zbladł. Lekarz. Boże, nie było mnie tylko chwilę! Dopadłem do Net i zapytałem ją o co chodzi. Skuliła się w sobie, zobaczyłem to w jej oczach.
- Uchm... Melody połknęła trochę trochę za dużo tabletek na uspokojenie...- Jezu. Przecież takie tabletki...
- Kurwa...
 Salon był jedną wielką kotłowaniną a na samym środku moja gwiazda. Oczy miała puste, na ustach majaczył uśmiech szaleńca. Mówiłem do niej, starałem się aby cokolwiek mi odpowiedziała. Ale tylko siedziała i gapiła się w pustą przestrzeń, kompletnie nieobecna. Włosy opadły jej na czoło, odgarnąłem je z nerwowym niepokojem. Bardziej się nadawałem d psychiatryka, niż ona.
- Czemu ona nie reaguje!- wrzasnąłem w przestrzeń, a w pokoju zrobiło się cicho.
 Moja przyszła teściowa zrobiła się blada jak ściana.
- Nie pomagasz, może w ogóle nie powinniście brać tego ślubu?

---------------------------------
INFORMACJA
INFORMACJA
INFORMACJA
INFORMACJA
INFORMACJA
to był jeden z ostatnich rozdziałów...
INFORMACJA
INFORMACJA
INFORMACJA
INFORMACJA
INFORMACJA
zaczęłam nowego bloga.... teraz to na niego będę zwracała większą uwagę, więc jak tam się pojawi rozdział, to wtedy tutaj też możecie na niego liczyć *płacz, jęk, lament* #klik

czwartek, 13 marca 2014

Rozdział 70

 Zapach. TEN zapach. Taki... uwodzicielski. Uch, ciasteczka z różą! I lawendowy lukier... O rany, kwiatowy zestaw mamy na specjalne okazje, jeju. Ślinianki mnie zaczęły boleć i brzuch odezwał się, domagając chociaż jednej babeczki. Jezuuuuu... Mogłam nie pić wczoraj tyle whisky...
 Sapnęłam cicho, gdy podniosłam łeb i stwierdziłam, że waży trzysta kilo. Cholera. Jak mnie matka w tym stanie zobaczy, to alkoholu do końca życia nie dostanę... Pomimo, że będę miała męża i dziecko. Ale to i tak nie ważne, bo ta baba będzie mnie do końca życia prześladować. Podwójna cholera.
 Ruszyłam z wysiłkiem ręką, chwyciłam brzeg kołdry i zamachnęłam się porządnie. Zimno objęło mnie swoimi mroźnymi palcami i zacisnęło pazury na skórze. Gęsia skórka wychynęła z ukrycia i objawiła się w postaci mnóstwa wypustków. Kurde, nie dość że zimno, to jeszcze mam krosty. Na chwilę podciągnęłam kolana pod brodę, a potem wyprostowałam się prosto niczym struna. Powtórzyłam zabieg kilka razy i wyraźnie pomogło. Ciało trochę się ogrzało, więc pozwoliłam sobie na stylowy ześlizg z wyrka i jęknięcie w dywan. Nagle usłyszałam kroki pod drugiej stronie drzwi i podczołgałam się trochę bliżej. Usłyszałam niewyraźny strzępek rozmowy i przysunęłam się jeszcze bliżej. To były Alice i Natalie. Ledwo je słyszałam, co zresztą tylko podsycało moje zainteresowanie. Lecz po chwili uznałam, że lepiej by chyba było, żebym nie wiedziała nic o ich rozmowie.
- To prawda?- głos Net był lekko stłumiony i niewyraźny.
- Raczej tak. Już dwa dni nie wracają, moim zdaniem to niepokojące. To znaczy wiesz, to są mężczyźni, no ale jednak...- rany koguta, o czym one nadają?
 Zaczęłam się denerwować. Ci tajemniczy "oni" raczej nie mogli być nikim innym jak...
- A dodatkowo żaden z nich nie odbiera. Nawet Liam- to mi wystarczyło. Moje oczy podwoiły swoje rozmiary i stały się denkami od słoików. Były nawet tak samo zamglone.
 Podniosłam się niezgrabnie i oparłam o ścianę. Zimna powierzchnia nieco oczyściła mój umysł i jasność myślenia. Harry z chłopakami gdzieś zniknął. Ale to się zdarzało przecież już nieraz. A tym bardziej przestałam się martwić, że zostały trzy dni do ślubu. Pewnie po prostu stwierdzili, że chcą się trochę zabawić i wyszli. Zaczęłam im w końcu zazdrościć tej wolności. Zarówno słowa, jak i przestrzeni. Mogą przeklinać do woli i odwalać zajebiste rzeczy. Beze mnie... Uch, jak tylko wróci... Nie, nie mogę. Obiecałam sobie, że nie będę go trzymała na krótkiej smyczy. Nie chciałam, żeby fanki się na mnie rzuciły. Oczywiście chciałam, aby zajmował się naszą córeczką i ogółem rodziną, ale niekoniecznie miało to być jego priorytetem w czasie trwania największego rozkwitu kariery. Nie chciałam tamować przepływu informacji z jego życia, ani z życia 1D... Cholera!
 Oderwałam się od ściany i przypadłam do laptopa, rzuconego niedbale w rogu pokoju. Ostatnio jakoś nie chciało mi się zajmować takimi przyziemnymi rzeczami, jak Facebook, Tumblr i Twitter. Włączyłam w pośpiechu wszystkie znane mi strony plotkarskie i w jednej chwili we wszystkich powpisywałam hasło "One Direction". Wyskoczyło mi tysiące wyników, ale tylko jeden mnie zainteresował. Wybrałam punkt zatytułowany: "Czy Harry Styles jednak nie bierze ślubu?". "Oczywiście, że bierze. Suki.", przemknęło mi przez myśl i zachmurzyłam się w sobie. Wypchnęłam dolną szczękę do przodu i zmrużyłam oczy. Wyglądałam pewnie jak przyczajony goryl. Ale nie obchodziło mnie to w tej chwili, ponieważ zobaczyłam zdjęcie Harry'ego w California City. Zjeżyłam się cała i sięgnęłam po telefon ulokowany koło mojego prawego uda. Automatycznie wybrałam jego numer i przycisnęłam aparacik do ucha. Ta blond suka koło niego, musieli się nieźle bawić w nocy.
========================================
- Ej chłopaki, to już nie jest śmieszne. Wracamy- popatrzyłem na każdego z nich z pewną litością na twarzy.
- No weź! Będziesz miał całe życie na nią! A teraz masz swój tydzień kawalerski!- Zayn zarechotał, a Niall mu zawtórował. Zgromiłem ich wzrokiem. Nie będę siedział bezczynnie.
 W tym momencie odezwała się moja komórka. Zabrzęczała głośno, więc wyjąłem ją z tylnej kieszeni. O Boże. Nie. To ona. Wziąłem głęboki wdech i wcisnąłem zieloną słuchawkę.
- Tak, kocha...
- Zamknij się! Budzę się i ciebie nie ma!- wyczułem w jej głosie niepohamowaną furię. Jezu, jeśli ona zobaczyło tamto zdjęcie z klubu, na którym kazano mi przytulić Bogu, Ducha winną kobietę... Cóż, zamiast ślubu będzie pogrzeb. A właściwie pięć: najpierw zamorduję ze szczególną przyjemnością tych kretynów przy barze.
- Daj mi wyjaśnić!- przyciskam palce do drugiego ucha i wychodzę z zatłoczonego klubu. Najpierw jednak muszę przecisnąć się między ściśnięta masą ludzkich ciał. Trudno otwiera się żelazne drzwi barkami, ale jakoś się udaje. Zaraz rozpoczynam zeznania. A plączę się w nich, jak pijany zając w kapuście.
- Po pierwsze: to wszystko ich wina. Najpierw mnie upili, a potem zaciągnęli nie wiadomo gdzie....- mój głos brzmi żałośnie, jakbym był psem i przyszedł do niej się poskarżyć, położyć głowę na kolanach.- Po drugie: od razu chciałem wracać, ale mi nie pozwolili. Umówiliśmy się, że jednej drink i do domu, ale oni postanowili dodać mi do tego "jednego drinka"- tu robię znak przenośni, chociaż widzę go jedynie ja- trochę magicznych proszków i miałem taki odjazd, że obudziłem się kilka godzin temu.
- A teraz ty słuchaj!- warczy na mnie i mimo woli kulę się w cieniu.- Mam przed oczami zdjęcie, na którym wyraźnie trzymasz łapę na dupie jakiejś baby. I ty masz czelność nazywać mnie swoją ukochaną?!
- To też mogę wyjaśnić!- staram się ze wszystkich sił opanować sytuację. Ja nie wiem, jak my dojdziemy do tego ołtarza...- Modest kazał mi to zrobić, inaczej zrujnowaliby ślub! A uwierz mi: mogą to zrobić. Nawet nie chcesz wiedzieć jak.
- Słuchaj, nie obchodzi mnie, gdzie jesteś, ani z kim. Masz być tu za chwilę, albo ślub odwołany!
 Po tych słowach zaległa cisza po drugiej stronie. A ja stałem tam jeszcze długi czas z telefonem przy uchu, próbując ogarnąć sens tych słów.

------------------------------------------------

Powiem krótko: jelitówka. I to taka porządna. Cholera, jak mnie wzięło... Serio, miałam problemy nawet żeby nie zemdleć jak rzygałam! Okropieństwo... No, ale jestem już i informuję o nowym blogu. NIE WIEM czy będzie on o 1D, a na pewno NIE będzie sławnym zespołem. Kieruję się w stronę szkoły i tym razem zacznę sama. Tamten się nie udał, bo było za mało czasu. Po prostu. Ledwo sobie radzę z tym i dlatego mówię od razu, że najpierw ogarnę kilka pierwszych rozdziałów i dopiero je opublikuję. Chcę mieć trochę do przodu, ponieważ jak sami wiecie, niezbyt często się wyrabiam. A teraz kończę i proszę o piękne 25 komów. :* kocham was i jeszcze raz sorry wielkie za obsuwę! Tradycyjnie piątek ustalamy na termin pierwszy xD a kto wie kiedy drugi... jaki się ogarnie moja klasa ze sprawdzianami ;)

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 69

- Niektórzy mogliby się zabić skacząc z poziomu swojego ego, na poziom swojego IQ- rzuciła mimochodem Natalie i podniosła jedno z wielkich, tekturowych pudeł.- Gdzie są faceci od noszenia tego wszystkiego?
- Przymierzają smokingi- prychnęłam ironicznie.
- Ohohoho, patrz jakie eleganty!- Annabel wystawiła głowę za umówioną granicę drewnianego ogrodzenia.
- A w ogóle, to co ci tak zależy na zepsuciu mojego święta przez Kensington, co Net?- popatrzyłam na przyjaciółkę z sarkastycznym uśmiechem.
- Bo to sucz- kolejne pudło upadło z hukiem na podłogę.
- Ej, ej, powoli! Mała, tam jest cały sprzęt do fotografii...- Cher czule pogłaskała karton.
- Freak- Alice zaśmiała się z dziewczyny i otworzyła kolejny.- Kurde, jak my zataszczymy to wszystko? Gorzej: jak my to ułożymy?! Bo ja nie mam zamiaru się z tym babrać!
- Spoko, są od tego ludzie. My miałyśmy tylko się czymś zająć, bo rozwalałyśmy dom- Cher wyjęła jeden z pieruńsko drogich aparatów i przymierzyła się do zdjęcia.
- Nie!- nie zdążyłam zakryć się rękoma, kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk, nie do końca satysfakcjonujący.
 Spojrzałam na nią z wyrzutem, a ta się do mnie wyszczerzyła. Westchnęłam i odgarnęłam grzywkę sprzed oczu.
- A o co dokładnie poszło z Kensi?- spojrzałam wyczekująco na Natalie.
- Odbiła mi Chrisa... I śmie się tu z nim pokazywać!- wyglądała na naprawdę podłamaną. Ale będzie, jak jej powiem....
- Ale to ja ich tu zaprosiłam... Tak teoretycznie...- zaczęłam bawić się palcami.
- Co?! Po co?!- popatrzyła na mnie z furią w oczach.
- No... Myślałam, że jesteście razem, a ją to tak przy okazji... Wiesz, znamy się od pierwszej klasy!- próbowałam jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
- Zatłukę cię!- w chwili kiedy Natalie wstała, usłyszałyśmy wszystkie dobrze nam znany śmiech. Najpiękniejszy śmiech pod słońcem. No dobra, są dwa.
 Obróciłam się i dostrzegłam małą istotkę zmierzającą w moją stronę. Brązowe loczki majtały jej się koło twarzy, przystrojonej w szeroki uśmiech. Różowa bluzeczka w białe misie była podwinięta aż do łokci, a na kolankach widoczne były mocne przetarcia. Moja mała dziewczynka odkryła raczkowanie i zwiedzała świat w samych rajstopkach i koszulce.
 Zauważyłam moją mamę za Darcy. Wzięłam ją na ręce (ku jej wielkiemu niezadowoleniu) i poszłam do rodzicielki.
- Mamo, czemu ona jest tak cienko ubrana? Jeszcze tego mi brakuje, żeby była chora!- karcę ją delikatnie.
- Kochanie, jest dwadzieścia pięć stopni. Gwarantuję ci, że nawet się nie przeziębi. Za to jak będziesz ją pchała w worki zimowe, to się w końcu dziewczyna przegrzeje- mama poprawiła jej grzywkę, spadającą na czoło.
- Wcale nie pcham jej w zimowe worki- wydęłam usta.
- Akurat, chyba tylko jak jest czterdzieści stopni- ktoś kładzie mi głowę na ramieniu i obejmuje w pasie.
 Odwracam się i widzę człowieka, który skradł moje serce i schował je gdzieś daleko w odmętach Mordoru.
- A kto cię tu zapraszał? To babska strefa- dźgam go łokciem w brzuch.
- Babska strefa? A przypomnieć ci kogo to dom?- wtulił się nosem w zagłębienie między moją szyją, a ramieniem.
- Możesz, a wtedy ja ci przypomnę, że w połowie jest też mój- wyszłam z jego objęć, a Die zaśmiała się zupełnie tak, jakby wiedziała o co chodzi.
 Harry'ego na chwilę zbiło to z pantałyku, ale zaraz się pozbierał.
- No tak, jasne, ale pamiętaj kto ci ten dom dał- stanął z szerokim uśmiechem na środku werandy.
- Tsaaaaak.... Zdaje się, że nasi rodzice?- wystawiłam mu język i poszłam do dziewczyn.
- Hej, hej, chwila! Wcale że nie! ja ten dom kupiłem i ja ci go dałem!
- Och, czyli jest cały mój?- puściłam mu oczko.

----------------------------------------------------------------------
 Sorry, za niedotrzymanie terminu, ale były dwa powody. Właściwie jeden wynikał z drugiego.
1. Internet na moim osiedlu powala -.-
2. Nie daliście mi tylu komentarzy, ile chciałam, więc spotkała was straszliwa kara. BADABUUM!
 A tak serio, to sorry, jeszcze chora jestem -.-
 No, ale jak się wyrobicie z 20 to może pogadamy o dotrzymaniu terminu w piątek ;) xd