środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 63

 Z tyłu samochodu było zdecydowanie lepiej. Bez stresu lub natrętnych gamoni. Za to z Harrym masującym mi stopy, uspokajającymi słowami i dużym kubkiem wypełnionym po brzegi truskawkowym shake'em. Co prawda najbardziej lubię czekoladę, ale czekoladowy wziął Louis, więc siłą rzeczy musiałam mieć coś innego. Chłopaki zaczynali powoli się na mnie patrzeć jak na wariatkę, ale to nic. Ważne było to, żeby nie mieć z nim nic wspólnego, prócz jednego auta. A i to było męczące.
- Dobra, teraz skręć w trzecią po prawej- powiedział Liam zza ogromnej mapy z niezliczoną ilością małych kreseczek.
- W tą?- zanim Li odpowiedział, chłopak już jechał wskazaną przed siebie ścieżką.
- Nie, tą następną- mruknął.
- Zaraz pewnie będzie zwrot na główną- arogancja tego człowieka mnie powalała.
***
- To daleko ta główna?- Niall siorbał ostatnie resztki z mojego shake'a.- Bo głodny jestem.
- Ty zawsze jesteś głodny- Zayn nie był w nastroju do żartów.
- Wcale, że nie. Jestem głodny wtedy, kiedy dawno nie jadłem czegokolwiek- blondyn skrzywił się i ze zrezygnowaną miną odstawił na podstawkę całkiem już pusty kubek.
- Dawno czyli piętnaście minut?- tak w sumie to jeszcze nie zdarzyło mi się widzieć Mulata czytającego.
- Hej Zayn, co czytasz?- rzuciłam radośnie pytanie w przestrzeń. Od jakiegoś czasu starałam się uśmiechać zupełnie bez powodu.
- Mmm.... "Igrzyska Śmierci". Czytałaś?- chłopak przerzucił kartkę.
- Aha, nawet znam aktora grającego Peetę. Tata miał wywiady z całą ekipą od filmu.
- Fajnie, też bym chciał go poznać. Podobno jest strasznie podobny do Peety.
- No wiesz, nie dziwię się, w końcu to ta sama osoba...- Harry parsknął śmiechem.
- Chodzi mi o charakter- kąciki ust Zayna uniosły się minimalnie.
- Ach, trzeba było tak od razu- mój uśmiech przeszedł z wymuszonego na naturalny.
 Po kilku wymianach zdań, Zayn chyba stwierdził że nie ma sensu dalej ciągnąć prób czytania i odłożył książkę. Okazało się, że to całkiem fajny chłopak i tylko wygląda na takiego bad boya. Mieliśmy ze sobą sporo wspólnego, czytaliśmy te same książki, słuchaliśmy tej samej muzyki, mieliśmy podobne poglądy: na politykę, życie, w pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać o wszechświecie. Ale zeszliśmy z tego tematu, bo Niall zaczął fantazjować o planetach z cheeseburgerów i frytek.
***
- Dobra, ja mam dosyć- jęknęłam i zakryłam sobie twarz poduszką.
- Okeeeej... A co chcesz robić?- mimo otaczającej nas ciemności, wiedziałam że Haz uśmiecha się szeroko.
- Na pewno nie rozmawiać o silnikach- mój głos był zniekształcony przez materiał.
- Przecież to taki ciekawy temat- chłopak dźwignął się z namiotowego posłania, co poznałam po charakterystycznym szeleście.
- Nie- odsunęłam poduszkę od twarzy i zostałam natychmiast zaatakowana nachalnym buziakiem Harry'ego. Czy temu facetowi nigdy nie będzie dość?
---------------------------
Ej, dobra, nie. Mam dosyć. Nie będę Was tu katować tymi parodiami blogów, bo sama nie mam pomysłu... Mam dla Was mega pilne zadanie! Napiszcie mi, co byście chcieli poczytać na tym blogu, co ma się zdarzyć w historii. Zależy mi na tym, ponieważ absolutnie nie mam wizji. Błagam! Jak mi walniecie jakiś konkretny pomysł, to po piętnastu komach już będzie! Luv ya :* <3

czwartek, 12 grudnia 2013

Rozdział 62

 Mama popatrzyła na mnie niepewnie z ustami złożonymi w ten jej charakterystyczny wyraz niezadowolenia ze zmarszczonymi brwiami w gratisie. Próbowałam jej wytłumaczyć, że to tylko trzy dni, ale ona i tak miała do mnie anse o to, że zostawiam u niej Darcy. No do jasnej ciasnej, też mam życie i chcę trochę podreperować swój związek z Harrym! Bo jeśli tego nie zrobię to... Może nie być różowo. Tak w sumie to i tak nie jest, ale to już inna sprawa.
- Mamo, jeśli coś będzie nie tak, to zawsze możesz zadzwonić, a ja odbiorę nawet w środku nocy- położyłam jej ręce na ramionach.- A jak komórka mi się rozładuje czy coś, to dzwoń do Harry'ego.
- Ale Mel, zostawiać dziecko na tak długo to niepoważna sprawa...
- Wcale nie! Nie zostawiam jej, bo oddaję pod opiekę tobie i tacie. Tylko przypilnuj, żeby dziewczynki nie karmiły jej słodyczami, bo jak Harry raz spróbował to wylądowaliśmy na pogotowiu!- usłyszałam natarczywy dźwięk klaksonu samochodu Haza. Przewróciłam oczami, nachyliłam się jeszcze raz do córki śpiącej spokojnie w wózeczku i pocałowałam ją w czółko. Harry rozczulał się nad dzieckiem przez piętnaście minut, więc załadowałam go do auta i posadziłam między chłopakami. Lou zgłosił się na ochotnika do prowadzenia, a ja się zgodziłam, ponieważ przynajmniej on się słucha, gdzie ma jechać. Ja jako ta trzymająca mapę tradycyjnie na przedzie, Harry za mną koło Liama oraz Niall i Zayn wybierający pole namiotowe. W życiu nie pozwoliłabym blondynowi na planowanie posiłków, bowiem wszystko zostałoby stracone przy pierwszym ognisku. A już w szczególności pianki, do których Niall próbował dobrać się na zimno. W końcu wszystkie zapasy rozplanowałam po całym aucie, żeby przypadkiem czegoś nie zabrakło z bagażnika.
 Kiedy już napatrzyłam się na dziecko i nasłuchałam klaksonu, pożegnałam się z mamą i zwróciłam się w stronę samochodu. Z jakąś niepewnością zasianą głęboko w umyśle usiadłam koło Lou w swoich szpanerskich okularkach i wygrzebując mapę gdzieś z plecaka pod nogami poczułam, jak samochód rusza. Dopiero gdy wjechaliśmy na autostradę odetchnęłam. Ten dziwny opór przed wyjazdem napawał mnie głupim uczuciem jakiegoś braku w rozumowaniu. Ale skoro już wyjechaliśmy to widocznie to było jedno z fałszywych uczuć, które nawiedzają człowieka przy każdym wyjeździe.
***
 Ciemność za oknem była tak głęboka, że gdyby nie chłopaki to dawno bym piszczała ze strachu. Ale na szczęście ich szczeniackie żarty zawsze były w pogotowiu. Przez większość czasu strasznie to wkurzało, ale niekiedy zdarzały się takie momenty jak ten, kiedy po prostu chwytało się ich jak tonący brzytwy.
- Ej, daleko jeszcze?- Liam w nastroju marudy to był niespotykany widok.
- Nie wiem, a nawet jakbym wiedział to nie powiem- mruknął Zayn. Był tak samo zmęczony psychicznie jak ja, w końcu przez cały dzień utrzymywaliśmy tę zgraję w jakimś porządku. Może nieznanym przyrodzie, ale jednak.
- Nie bądź wredny, zaraz dojeżdżamy, tak Melly?- Louis użył tonu, który jasno wskazywał na rozkaz: "powiedz, że tak albo cię uduszę!".
- Jasne, jak tylko miniemy krainę krasnoludków i zajrzymy do Śpiącej Królewny- ziewnęłam i zignorowałam zbiorowy jęk.
- Ale weź- żachnął się Louis.
- Co mam wziąć?- wyciągnęłam telefon z kieszeni i podciągnęłam kolana do piersi.
- Nic, zajrzyj do tej głupiej mapy i powiedz gdzie jesteśmy.
- Rozkazujesz mi?- włączyłam nawigację.
- Nie, jestem starszy i zasługuję na szacunek. Przynajmniej zajrzyj do nawigacji.
- W to, że jesteś starszy nie wątpię, ale w szacunek...
- Włączaj tą nawigację do cholery!
- Po pierwsze nie przeklinaj w mojej obecności, a po drugie właśnie to robię!
 - Pewnie, już ci wierzę!
- Według ciebie nie zasługuję na zaufanie?!
- Nie, według mnie jesteś rąbniętą nastolatką!
- Odszczekaj to!
- Nie!
- Natychmiast!
- Nie będę się słuchał głupiej małolaty!
- Uspokójcie się!- wrzasnął Zayn.
 Zamilkliśmy. Nasze spojrzenia skrzyżowały się nienawistnie. Skoro nie mogliśmy się kłócić słownie, wystarczyły spojrzenia.
 Odsunęliśmy się od siebie możliwie jak najdalej można było i oboje zaczęliśmy patrzeć w końcu w przednią szybę.
==========================================================
"Nie no, zaraz wstanę i go zabiję. Jak on śmie, moją Mel...", moje rozmyślania ciągnęły się w tą stronę od jakiegoś czasu. Ich kłótnia była tak nieoczekiwana, że nawet nie zdążyłem zareagować zanim oboje podnieśli głos i uciszył ich Zayn. Podziękowałem mu spojrzeniem, a potem próbowałem nim zamordować Louisa. Mimo to chłopak dalej żył i najwyraźniej miał się świetnie, bo co chwila dało się słyszeć ciche fuknięcia. Nasz kierowca pewnie sobie wyobrażał, co mu powiem jak wysiądziemy. I dopiero jak wysiądziemy, bo nie mam zamiaru roztrząsać sprawy w tak małej przestrzeni.
 Mel poruszyła się i szybkim, zgrabnym gestem włączyła muzykę. Po pierwszym taktach Robbiego Williamsa wyjęła płytę z odtwarzacza i rzuciła nią do tyłu. Złapałem ją ostrożnie, bo mimo wszystko może była rzeczą tego dupka, ale nie zasługiwała na tak potworny los, jak zarysowanie. Lubiłem ją. Melody pogrzebała chwilę w schowku i wyjęła płytę Riverside. Włączyła #Rainbow Box. Zrobiła z Louisa jeszcze bardziej naładowanego gbura.
-----------------------------------------
No siema.... Pewnie się dziwicie, co tak szybko ten rozdział xd nie no, bo chora jestem i cały dzień się zastanawiam, czego by Wam tu nie wymyślić... hahahaha nie no lol kiedyś to ja na lekcjach kartki zapisywałam z pomysłami....co szkoła robi z człowiekiem.... 20 komentarzy ;)

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 61

Po pierwsze otwórz oczy. Potem wyjdź z łóżka. Znajdź dzwoniący telefon i zatłucz osobę dzwoniącą. Tak, to chyba dobry plan. Rozchyliłam lekko jedną powiekę i jęknęłam głośno. Dlaczego nie zasłoniłam tych głupich firanek wieczorem? Ach tak, była głupia pełnia, a ja jestem nieskończoną romantyczką. Ugh... Dobra, trzeba to trzeba.
 Z zamkniętymi oczami zwlokłam się z łóżka, na ślepo próbując znaleźć komórkę. Usłyszałam za plecami zduszony śmiech. Zmusiłam się do otworzenia ślepi i nakierowałam wzrok na czerwonego Harry'ego. Podpierał się na łokciu jednej ręki, a drugą zasłaniał sobie usta i trząsł się ze śmiechu. Pokazałam mu język, a on opadł na poduszki śmiejąc się głośno. Fuknęłam pod nosem i stwierdziłam, że mam gdzieś kto dzwoni. Wstałam i podeszłam do łóżka. Wczołgałam się do ciepłego posłania i mruknęłam z niezadowoleniem, chwilę potem poczułam na plecach dotyk czegoś chłodnego. Wzdrygnęłam się i sięgnęłam ręką, próbując zlokalizować nieznany obiekt. Moje palce natrafiły na drugie ciepłe ciało i przedmiot łudząco przypominający mój telefon. Odwróciłam się gwałtownie, a zaskoczony Harry upuścił przedmiot. Wdrapałam się na niego i usiadłam okrakiem w okolicy bioder. Oparłam swoje dłonie o jego klatkę piersiową i nachyliłam swoje usta do jego twarzy.
- Jesteś strasznym dupkiem- wyszeptałam mu w pełne wargi.
- Tak? Nie zauważyłem- odwrócił nas tak, że ja leżałam wciśnięta w poduszki, a on w moje pobudzone ciało.- Ale następnym razem zanim tak zrobisz, pomyśl o konsekwencjach.
 Nachylił się i podarował mi pełen pożądania pocałunek. Oddałam go najlepiej jak tylko mogłam, ale i tak nic nie zatrzymało tego, co niedługo miało nadejść. To denerwujące stworzenie za ścianą stwierdziło, że nie chce mieć już więcej rodzeństwa i zaczęło się drzeć. Jęknęłam niezadowolona w usta Harry'ego, a ten podniósł się i poszedł do pokoju naszej córki. Niedługo potem płacz ustał i usłyszałam cicho śpiewaną melodię. Znałam ją. Haz śpiewał mi ją, kiedy zasypiałam i bałam się po horrorze. To był jego sposób na uspokajanie. Wpatrywałam się szczęśliwa w sufit i czekałam na mojego księcia z bajki z poburzonymi włosami, cwanym uśmieszkiem na ustach i tym specjalnym wyrazem twarzy zarezerwowanym tylko dla mnie. To było właśnie cudowne w naszym związku: każde z nas dawało temu drugiemu coś, czego najbardziej potrzebowało. Miłości. Dla mnie miłość to była magia, niezbadany wszechświat, coś tak cudownego i nieznanego, jak tylko może być. Dlatego poświęciłam ją człowiekowi, który może mi dać to samo. Człowiekowi, który właśnie wchodził do pokoju z triumfalnym uśmieszkiem na ustach. Ten wyraz twarzy powoli się zmieniał w coraz bardziej drapieżny, aż zaczęłam się cofać na łóżku. Co zresztą tylko bardziej go prowokowało, ale to już pomijam. Harry na czworakach brnął przez ogromne fałdy miękkiej pościeli, żeby dorwać mnie, swoją zdobycz. Ale nie chciałam, żeby zabawa tak szybko się kończyła, więc coraz dalej się od niego oddalałam. W końcu dotarłam na koniec łóżka i zostałam zmuszona do zatrzymania się. Ku uciesze Harry'ego.
***
- Czyli załatwione- Louis klasnął radośnie w dłonie i zerwał się z kanapy. Pobiegł w stronę kuchni, a zaraz za nim Niall krzyknął:
- Jak już tam jesteś, to zrób mi kanapkę!
- Idź sam leniu- powiedział Haz, przygryzając kostkę palca wskazującego i wpatrując się w mapę samochodową. Spojrzał na mnie z błaganiem w oczach. Mimo to pokręciłam przecząco głową i dalej stałam niewzruszenie przy moim postanowieniu zorganizowania wycieczki.
- Nie jestem leniem- mruknął blondyn.- Tylko, że ja siedziałem jednakowoż w pracy i nadrabiałem to, czego tobie się nie nie chciało zro...
 Harry wstał, a Niall czmychnął za Lou. Zadowolony chłopak opadł znowu na poduszki obok mnie, próbując znowu zacząć smęcić. Jezu, jak ja go takiego nienawidziłam. Ale bez takiej strony jego osobowości też nie byłby do końca sobą... Mniejsza z tym, ważne jest to że zaczął się dobierać do mojego telefonu. Wolałam żeby nie czytał tych wszystkich wrednych wiadomości od Cher na jego temat. Chyba nie chciałam, żeby dowiedział się, iż jest przebrzydłym, obleśnym dziadem. Albo gorzej. Charlotte ma bardzo bogaty słownik.
 Wyrwałam więc Harry'emu z rąk telefon, a on spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Ukrywasz coś przede mną?- zapytał, podnosząc w górę prawą brew.
- Nie, ale telefon kobiety to... instytucja- ułożyłam usta w dzióbek i wsadziłam sobie komórkę w tylną kieszeń spodni po drugiej stronie. W ten sposób chyba mi jej nie wyciągnie. Myliłam się.
 Haz rzucił się na mnie, zaczął się wiercić i próbował wyciągnąć przedmiot. Obmacując przy tym solidnie mój tyłek. Naturalnie, że próbowałam go odtrącić, ale był zbyt silny: tak mnie przygniótł, że z trudem łapałam powietrze. Jego ruchy nie obyły się bez miliona podtekstów, zatem moje hormony dostały lekkiego chysia. A może wcale nie lekkiego?
--------------------------------------
 Jeny, strasznie Was przepraszam! Ale internety mi wyłączyli i nijak mogłam coś tu zdziałać. Więc bardzo proszę o przebaczenie, błaga Was uniżony sługa... Byłabym wdzięczna, jeśli byście się nie wypięły na tego bloga ;) nie śmiem nawet błagać o więcej niż 15 komentarzy...

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział 60

Ten rozdział dedykuję Ewelinie Olchawie, która jako jedyna zawsze wszystko komentuje ;*
-------------------------------------------------------------------------------------------------

 Siedziałam na podłodze i bezradnie wpatrywałam w stertę papierów leżących przede mną. Zmusiłam się, żeby podnieść jeden z nich i na niego spojrzeć. W nagłówku nasmolone było wielkimi literami "KOLORY". Nie wiedzieć czemu, napis był czarny. Miałam Dzień Dziwnych Uwag i mój narzeczony boleśnie to odczuł. Przez cały dzień rzucałam kąśliwe słowa, jedynie do Darcy gadałam jakbym połknęła pięć kubłów miodu. Byłam słodka jak nie wiem co, ponad wszelką miarę starałam się ją uszczęśliwić. Ale odbijało się to na moim związku. Harry tak się wkurzył, że postanowił wyjść do studia. Nie powiem, zraniło mnie to, ale wiedziałam że ja też w pewnej mierze zawiniłam. Nie tylko mój popaprany mózg i instynkt. 
 Przesunęłam wzrokiem po pierwszych linijkach tekstu i skrzywiłam się. Die ma być ubrana na różowo? A to niby dlaczego? Dlaczego moje dziecko ma wyglądać jak landrynka? Nie wystarczę im ja? To chore. Walnęłam papier z powrotem na podłogę i opadłam na podłogę. Czy ten cały ślub musi być taki dziwny? Czemu po prostu nie pojedziemy do Vegas i nie załatwimy całej sprawy szybko? A, już pamiętam. Media.. Modest... Simon Cowell... Kto go do diabła zaprosił na nasz ślub?! Harry?! Bo na pewno nie ja! Uch, walić to.
 Podniosłam się z podłogi, otrzepałam z niewidzialnego kurzu i powlokłam się do kuchni. Ostatnio byłam dziwnie osowiała, na przemian krzyczałam i się uśmiechałam. Ciekawe skąd ta huśtawka nastrojów... Obym tylko znowu nie była w ciąży... Kiedy przed oczami zamajaczył mi obraz kuchni, zadzwonił telefon. Na górze. Wrzasnęłam niekontrolowanie i puściłam się sprintem po schodach. Dobiegłam akurat, żeby odebrać.
- Tak?- mój głos zabrzmiał trochę bardziej agresywnie, niż to sobie zaplanowałam. W momencie, gdy usłyszałam mówiącego, zdałam sobie sprawę, że nie zerknęłam kto dzwoni.
- Otworzysz mi drzwi? Nie chce mi się czekać w nieskończoność- denerwujący i uspokajający: Jak to możliwe?
 Zbiegłam na dół i wpuściłam Collina do środka. Zauważyłam, że na dworze jest przyjemnie ciepło. 
- No elo, mała- odcisnął swoje usta na moim policzku i z uśmiechem na ustach powędrował w stronę kuchni.- Zrobisz mi obiad? Matka i ojciec znowu gdzieś wybyli, a ja nie mam ochoty na żarcie ze śmieci.
 Przewróciłam oczami, a kąciki moich ust powędrowały wysoko w górę. Ruszyłam do mojego bajkowego królestwa garnków i patelni, żeby zaspokoić głód brata. Musiał wracać z treningu, bo normalnie poczekałby na starych, albo sam sobie coś przygotował. Gdy zaczęłam szukać składników na chińszczyznę, Col już siedział na stole i popijał colę. No zajebiście, jak zwykle zwalił wszystko na mnie! Ale nie powiem, za bardzo mi to nie przeszkadzało. 
- A jak tam w domu?- rzuciłam, stawiając potrzebne rzeczy na blacie i wyjmując makaron z szafki. 
- Normalka, tylko ojciec coś tam zaczyna smęcić o tobie, że sobie życia nigdy nie ułożysz, że bardzo fatalnie wpadłaś, że w ogóle nie masz wglądu w przyszłość... Takie tam gówna- błysnął swoim powalającym uśmiechem i wychlał resztę zawartości kubka. Ojciec zaczyna o mnie pieprzyć? No to, kurwa, mam przejebany ślub...
- A studia? Jak się podobają?- to pytanie powiedziałam jakby na marginesie, ale w gruncie rzeczy kurewsko zależało mi na obfitej odpowiedzi.
- Emm... No jak na studiach- wzruszył ramionami. Aha, czyli jeśli chodzi o angielski, nadal jest na poziomie neandertalczyka.

***
 Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi zasygnalizował przybycie moich dzieci. To większe skierowało się na schody, słodko gruchocząc do mniejszego członka rodziny. Nie weszło do naszej sypialni, tylko skierowało się do pokoiku Die. Było tam tak długo, że miałam wątpliwości, czy na pewno do mnie przyjdzie. Jednak Harry pojawił się zaraz w drzwiach naszej sypialni. Było kompletnie ciemno, nie licząc światła księżyca w pełni, więc widziałam jedynie zarys ciała. Usłyszałam jak chłopak westchnął cicho i usiadł ciężko na łóżku. Chwilę trwało zanim skończyłam się zastanawiać, czy dalej udawać że śpię, czy może okazać jakikolwiek znak życia. Wybrałam to drugie.
 Podniosłam się do pozycji siedzącej i zanim Haz zdążył się odwrócić, już moje dłonie spoczywały na jego plecach. Zaczęłam je delikatnie ugniatać, pilnując żeby ruchy nie były zbyt prowokujące i jednocześnie zbyt obojętne. Słowem: chciałam, aby poczuł się tak, jak dawniej. Chyba mi się udało, bo mruknął z satysfakcją i bez żadnego ostrzeżenia padł na plecy. Pisnęłam cicho, a on zaśmiał się z mojej reakcji. Zrobiłam zabawnie niezadowoloną minę, ale długo nie wytrzymałam bo moją twarz wykrzywił szeroki uśmiech.
- Głupi jesteś- powiedziałam, przesuwając delikatnie loki z jego idealnego czoła. 
- Wiem- wyszczerzył się do mnie i posłał całusa. Chwyciłam go ręką i oboje wybuchnęliśmy niekontrolowanym chichotem, jakbyśmy byli jakimiś niezrównoważonymi psychicznie nastolatkami. 
- Ciszej, bo mała się obudzi- położyłam dłoń na jego ustach, a on ją musnął koniuszkiem języka. Znowu pisnęłam, a po domu rozniósł się głęboki śmiech mojego narzeczonego.
- Jednak zachowałaś te swoje dziwne przyzwyczajenia- jego mina była tak zadowolona, że zaraz przestałam myśleć o uszczypliwej uwadze. Przesunęłam się po łóżku i położyłam głowę na jego brzuchu. Wpatrując się w sufit, prawie mruczałam z przyjemności, gdy Harry zamienił się ze mną rolami i to on zaczął mnie masować. Co jakiś czas rzucaliśmy ironiczne uwagi, aż w końcu chłopak ogłosił, że musi się przebrać. Polegało to mniej więcej na tym, iż zdjął z siebie wszystko i nago wpakował się na posłanie. Zachichotałam nerwowo.
- No weź, nie powiesz mi chyba, że nadal się wstydzisz, co?- Haz spojrzał na mnie niedowierzająco.
- Nie, ja tylko... no... tak, okropnie się wstydzę- zakryłam twarz dłońmi i przez malutkie szpary oglądałam rozbawioną twarz mojego ukochanego. Zabójczo przystojną twarz mojego ukochanego.
- Dobra, posuń się i idziemy już spać- chłopak wziął mnie w objęcia, a ja dostałam dreszczy podniecenia.
 Przez resztę nocy przez głowę nam nie przemknęło, żeby spać.
------------------------------------------------------------
 Heeej, sorry że tak długo ale mam naprawdę mnóstwo spraw do pozałatwiania, ciągle coś mnie odrywa od pisania i wgl... No na przykład: ostatnio jak się chciałam zabrać do pisania, to kot rozwalił mi quadem matrycę (nawet nie pytajcie), internet mi rozłączają co chwila, a na dodatek mam w chuj książek i różnych sprawdzianów. Wczoraj skończyłam czytać "Kosogłosa" i taki ryk mnie wziął... No po prostu szok, naprawdę. Nawet na spotkania z przyjaciółkami mam coraz mniej czasu! Dobra, to ja może lepiej już skończę ten wykład... 15 komentarzy?

środa, 23 października 2013

Rozdział 59

 Fuknęłam zdenerwowana i opadłam na kanapę. Jasne, tego mi było trzeba!
- Ale tak ogólnie, to podoba ci się kolor?- upartość Harry'ego działa na mnie jak płachta na byka.
- Nie- wbiłam wzrok w kremową tapetę.
 Haz westchnął i opadł na kanapę obok mnie. Nasi styliści dyskretnie ulotnili się z pokoju, wyczuli budującą się atmosferę kłótni. Trwaliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę, ja dodatkowo jeszcze unikając wzroku Harry'ego. On natomiast wpatrywał się we mnie uparcie, czułam go. Byliśmy bardzo zgraną parą, ale były też momenty kiedy najzwyczajniej w świecie się kłóciliśmy. Wtedy nie było ani marchewką ani kijem, po prostu udawałam że Haz nie istnieje i nie muszę na niego zwracać uwagi. Lecz bywały chwile, gdy na siłę próbował do mnie dotrzeć i wybuchałam. Chłopak nie chciał takiej sytuacji teraz, więc siedział w miarę cicho. Do czasu.
- Co się dzieje? Masz gorszy dzień? Okres?- jego głos skrywał w sobie rozbawienie, które ja odebrałam jako naśmiewanie się.
- A co?! Nawet już zła być nie mogę?!- wstałam gwałtownie i zignorowałam czarne mroczki przed oczami. No tak, zapomniałam coś dzisiaj zjeść...
 Wymaszerowałam szybkim krokiem z pokoju przeznaczonego dla młodych par ze stylistami i poszłam w stronę samochodu. Nie interesowało mnie jak Harry wróci do domu, jednak usłyszałam go za sobą. Obejrzałam się z ciekawości za siebie: trzymał się w pewnej odległości ode mnie, lecz na tyle blisko żeby mi uświadomić, że nie jestem sama. Ale tego właśnie w tej chwili pragnęłam, a on najwyraźniej tego nie widział!
 Wyszłam z głównej części budynku i poszłam w stronę wind. Nacisnęłam przycisk przywołujący i z dozą jakiejś złośliwości pomyślałam, że to Harry będzie musiał wytrzymać w moim towarzystwie, a nie ja jego. Zaraz obiekt moich myśli pojawił się obok mnie.
- Czemu się na mnie obraziłaś?- zaczął cichym tonem.- Zrobiłem coś nie tak?
 Nie odpowiedziałam mu. Byłam zajęta swoimi myślami, nie marnowałam mocy obliczeniowej mojego mózgu na słuchanie jego słów. Może zachowywałam się chamsko, ale ryba mi to było.
 Winda nareszcie przyjechała, a ja wkroczyłam do niej z całą stanowczością. Nie oglądałam się na mojego wybranka, kiedy sam za mną podreptał jak kaczątko za mamusią. Nawet wyglądał jak kaczątko, z opuszczoną głową i pilnujący mnie, żeby się nie zgubić. Nagle zrobiło mi się go szkoda i chwyciłam go za rękę, mój naturalny odruch macierzyński, który pojawił się po narodzinach Darcy: kontakt cielesny. Harry, który zauważył moją zmianę nastroju, uśmiechnął się lekko pod nosem i oczy od razu mu zabłyszczały. Byłam z siebie dumna, że za pomocą tak małego odruchu, potrafię doprowadzić Haza do takiego stanu. A co ja potrafiłam zrobić, gdy byliśmy sami...
 Winda zatrzymała się, a my (oboje w dużo lepszych nastrojach) wyszliśmy z metalowego pudełka. Poszliśmy od razu w stronę samochodu, moja chęć prowadzenia nagle znikła i potulnie pozwoliłam Harry'emu przejąć dowodzenie. Puchł z dumy, najwyraźniej uważał, że to jego zasługa - moja zmiana nastroju. Kiedy już siedzieliśmy w aucie, odetchnęłam głęboko. Chłopak popatrzył na mnie z zainteresowaniem w oczach.
- Co?- zapytałam łagodnie.
- Nic, tylko... Strasznie często ci się wszystko zmienia, raz jesteś na mnie wściekła, raz kochasz mnie do nieprzytomności- wzruszył ramionami.- Po prostu nie nadążam.
- Spokojnie- położyłam swoją dłoń na jego.- Ja też nie.
 W dużo lepszej atmosferze niż byliśmy ostatnio, pojechaliśmy do domu. Widok, który nas tam czekał był niewiarygodny. Ledwo zdążyliśmy wejść do apartamentu, już doskoczyły do mnie dziewczynki.
- Chodź, chodź!- Stephanie i Megan przekrzykiwały się nawzajem, nie potrafiąc dojść do ładu i składu.
 Rzuciłam Harry'emu przepraszające spojrzenie, ściągnęłam szybkim ruchem conversy i pobiegłam za nimi. W salonie mała usilnie próbowała coś zrobić - dopiero chwilę później dotarło do mnie, że próbuje usiąść. Momentalnie padłam przy niej na kolana i pomogłam jej, efekt był zdumiewający. Die usiadła normalnie i zaczęła się śmiać. Chwilę potem kątem oka zauważyłam telefon Harry'ego i mój, obydwa wycelowane w naszą córeczkę. Ta spoglądała w kamery z ciekawością i uderzała piąstkami o ziemię, śmiejąc się radośnie. Po policzku poleciała mi łza.
----------------------------------------------
Hej ho, do szkoły by się szło! No właśnie, szło by się, ale się nie pójdzie... Sorry, że tak rzadko są rozdziały, ale mam full pracy i na chuja nie mogę z tym nadążyć. Po prostu bądźcie cierpliwi, okej? Jak zwykle będę informowała na stronce o nowych rozdziałach ;) Kocham Was misiaczki :* dwadzieścia komów i od razu wstawiam :D

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział 58

 Błyskawicznie wstałam od stołu i popędziłam na górę. Wystarczyło, żeby mała tylko zakwiliła, a ja już byłam przy niej. Przez cały ten czas kiedy uczyłam się matkowania, chyba wreszcie pojawił się mój z dawien dawna poszukiwany instynkt. Na odległość pięciu kilometrów byłam w stanie wyczuć, czy moje maleństwo jest głodne albo czy czegoś potrzebuje.
 Wyjęłam Darcy z kojca i zaczęłam chodzić z nią po pokoju, kołysząc delikatnie i śpiewając cichutko. Gdy przestała popiskiwać, zeszłam powoli po schodach i stanęłam z dzieckiem przed wejściem do salonu. Wszystkie oczy zebranych przy stole zwróciły się na mnie i istotkę, którą trzymałam. Stephanie i Megan zerwały się z miejsc i zaraz były przy moim boku.
- Mogę?!- ich głośne krzyki spowodowały moje skrzywienie się i obudzenie małej.
- Za... za chwilę- mruknęłam i zaczęłam poprawiać kocyk Die, jednocześnie patrząc wymownie na Harry'ego. Ten najpierw niespecjalnie zajarzył o co chodzi, ale po chwili już mu zaskoczyło.
- Aaa!- z mega inteligentną miną wstał i wziął za ręce obie dziewczynki.- Chodźcie, pokażę wam coś fajnego na górze.
 I ścigając się z nimi wbiegł po dwa schodki na piętro. Pokręciłam głową z myślą, że w domu nie mam jednego dziecka, a dwoje. Uśmiechając się do mojego maleństwa podeszłam do kanapy i usiadłam. Koło mnie zmaterializowały się obie mamy.
- Och, jaka ona śliczna!- wykrzyknęła moja.
- A jaka do was podobna!- Anne wyglądała jakby się miała zaraz popłakać.- Bardzo się cieszę z tego ślubu. Ustaliliście już datę?
- Nie, właściwie dopiero dzisiaj...- nie dane mi było skończyć tego zdania.
- A gdzie dokładnie to będzie?- do akcji wkroczyła moja mama.- Mam nadzieję, że już niedługo się pobierzecie, jeśli będziesz chciała to pojedziecie w podróż poślubną, a Die zostawicie nam. Nie ma się co przejmować, zajmiemy się nią. A tak przy okazji: czym ją karmisz oprócz swojego mleka? Bo wiesz, to bardzo ważne, żeby dziecko jadło dużo marchewek, ponieważ...
- Marchewek?! Zwariowałaś, Melisso?! Tak małemu dziecku nie można podawać jeszcze żadnych warzyw w czystej postaci, bo...
- Jak to nie?! Wszystkie moje dzieci wychowałam na marchewkach!
 "To prowadzi do nieuniknionej kłótni", przemknęło mi przez głowę.
- Hej, obudzicie małą!- wykorzystałam mój jedyny argument.
- Właśnie, a zresztą Melly jest już zmęczona i powinna iść spać- Harry wszedł do pokoju, a ja odetchnęłam z ulgą i rzuciłam mu spojrzenie pełne wdzięczności.
                                                                                ***
 Wszyscy patrzyli się na mnie. Wszyscy czegoś chcieli. Wszyscy otaczali mnie dookoła. Byłam zagubiona. Nie wiedziałam co robić. Chciałam krzyczeć. Chciałam uciekać. Ale nie mogłam. Byłam jak wrośnięta w ziemię. Nagle każda otaczająca mnie osoba wydała się groźnie do mnie nastawiona, bardzo nieprzychylnie. Skuliłam się w sobie i łzy zaczęły lecieć mi ciurkiem.
- Melody, obudź się! Melody!- Harry wisiał nade mną z zaniepokojoną miną.- Kochanie, jestem tutaj. Nic się nie dzieje.
 Miałam wilgotne oczy i wpatrywałam się w przestraszonego chłopaka jak w ostatnią deskę ratunku.
- Och, Harry!- wtuliłam się w mojego narzeczonego z lękiem.- Miałam taki okropny sen!
- Chcesz mi go opowiedzieć?- Haz objął mnie opiekuńczo, usiadł i wciągnął na swoje kolana.
 Pokręciłam przecząco głową i jeszcze bardziej się do niego przytuliłam, dłonie zaciskając na prześcieradle. Chłopak uwolnił je i powiódł na swoje plecy. Moje ręce zacieśniły się wokół niego, a twarz wtuliłam w zagłębienie między ramieniem a szyją. Trwaliśmy tak w mocnym uścisku, dopóki mała nie dała o sobie znać. Była głodna.
- Ja pójdę...- pociągnęłam nosem i już miałam wstawać, kiedy Haz ułożył mnie na poduszkach i sam wstał.
- Nie, to ja jestem ojcem i jakieś obowiązki trzeba mieć- błysnął w ciemności idealnym uśmiechem i poszedł w stronę pokoiku naszej córeczki. Niedługo potem jej płacz ustał, a postawne ciało mojego ukochanego pojawiło się w drzwiach pokoju.
- Powiedz dzień dobry mamusi- Haz z dzieckiem na ręku wyglądał zabójczo.
 Darcy wydała z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki i zaśmiała się melodyjnie. Niesamowite było patrzeć jak Harry się cieszy, gdy widzi uśmiech naszego dziecka.
----------------------------------------------
Dobra, moje dzieci! Co z wami?! Chore jesteście? Bo jakoś nie chce się wam komentować... Aż mi się przykro robi, wiecie? Okej, piętnaście komentarzy i daję wam spokój...

sobota, 12 października 2013

Rozdział 57

 Letni wiatr rozwiewał moje kasztanowato rude włosy ukryte pod grubą czapką. Ręce miałam w rękawiczkach i dodatkowo jeszcze obydwie trzymał Harry. Jakim cudem? Szedł za mną, przytulony do moich pleców i obejmował mnie krzyżując ręce. Wyglądaliśmy trochę dziwacznie, ja starałam się iść normalnie, ale Haz musiał oczywiście kręcić mną to w jedną to w drugą stronę. Oparłam głowę na jego ramieniu i z uwagą zaczęłam przyglądać się jak ptaki latają z drzewa na drzewo i próbują rozgrzać gardła do śpiewania po zimie. Ten widok zawsze wydawał mi się niesamowity, sama w sumie nie wiem dlaczego.
- O czym myślisz?- mruknął mi chłopak do ucha.
- O wiośnie- szepnęłam i pozwoliłam sobie zamknąć oczy. Wszystkie moje zmysły wyostrzyły się, mogłam swobodnie słuchać oddechu Harry'ego i przyspieszonego bicia własnego serca, gdy odsłonił mi spod czapki jedno ucho i zbliżył do niego usta.
- A wiesz o czym ja myślę?
- Chyba nie...- odparłam z lekkim uśmiechem.
- To zaraz ci wytłumaczę.
 Z głównej drogi skręciliśmy w naszą ulubioną, kwietną alejkę którą po bokach porastały pnące róże i powoje. Zwolniliśmy tempo, żeby móc dłużej cieszyć się tą romantyczną chwilą, której oboje nie doświadczyliśmy od z grubsza dziewięciu miesięcy. Bo wtedy to ja byłam gruba.
 Szliśmy i szliśmy i szliśmy dopóki Harry nie naprowadził mnie na jeszcze inną dróżkę, dużo węższą i bardziej rozkwieconą. Naszym celem było malusieńkie, śliczne patio pośrodku którego stała samotna ławeczka. Haz poprowadził mnie do niej z tajemniczą miną. Gdy staliśmy już praktycznie przed nią, chłopak odwrócił mnie delikatnie twarzą do siebie i złożył delikatny, ale namiętny pocałunek na mych ustach. Kolana się pode mną ugięły, poczułam się tak jakbyśmy po raz pierwszy się spotkali i po raz pierwszy całowali. Wykorzystał to i nacisnął łagodnie na moje ramiona, prosząc niemo abym usiadła. Oderwałam od niego swoje wargi i z lekkim mętlikiem w głowie opadłam na ławeczkę. Wtedy zdarzyło się coś niesamowitego.
 On upadł przede mną na kolana, w dłoniach trzymał małe, granatowe pudełeczko. Oczy zaszły mi łzami, bo już wiedziałam co chce zrobić.
- Kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem niespecjalnie dotarło do mnie, że po naszym spotkaniu będę tak tęsknił. Tamto wydarzenie z telefonem to była chyba najszczęśliwsza rzecz w moim życiu, ponieważ miałem szansę cię dotknąć, poznać i pokochać. Melody Furlought, twoje oczy są jak dwa oceany: każdego dnia zanurzam się w nich i wiem, że jestem bezgranicznie kochany. Twe usta są jak dwie połówki tego samego serca symbolizującego moją wieczną miłość do ciebie. Proszę- mówiąc, cały czas wpatrywał się w moje rozszerzone do niemożliwych rozmiarów oczy.- Wyjdź za mnie.
 Emocje wylały się ze mnie pod postacią słonych kropel. Osunęłam się z ławki przed nim na kolana, objęłam mocno i przytuliłam policzek do jego torsu. On trwał niewzruszony w tej samej pozycji - chciał usłyszeć moją odpowiedź.
- Och, ile razy się zastanawiałam, czy kiedykolwiek to zrobisz- wyszlochałam w jego koszulkę, ukrytą pod rozpiętą kurtką.- I za każdym razem myślałam jak ci odpowiem: tak, wyjdę za ciebie. Ale teraz już kompletnie nie wiem co mam powiedzieć, żebyś zrozumiał że zawsze byłam twoja i moja miłość do ciebie nigdy nie zgaśnie. Tak, Harry, zostanę twoją żoną.
 Po tych słowach zostałam zatopiona w wielkim uścisku mojego narzeczonego. Na szyi poczułam coś gorącego i spostrzegłam się, że to łzy. Odczepiłam się od niego, odchyliłam do tyłu i wzięłam jego twarz w swoje dłonie. Zielone oczy miał zaczerwienione, na wachlarzu czarnych rzęs spoczywały małe, przezroczyste krople.
- Hej skarbie, czemu płaczesz?- mój głos załamał się pod wpływem doznań.
- Ponieważ nigdy nie miałem pewności, czy nie odejdziesz. Czy się zgodzisz. Ale teraz jestem tak niemożliwie szczęśliwym człowiekiem, że radość mógłbym w tonach odmierzać- on też mówił przez łzy, bełkotliwie i niezrozumiale.
- Och, Harry. Zawsze byłam twoja, wiesz o tym? Inaczej nie związałabym się z tobą i nie mielibyśmy razem dziecka.
 Z jego oczu najpierw poleciały pojedyncze kropelki,a potem cała kaskada.
                                                                           ***
 Gorąco. Za gorąco. Spróbowałam się poruszyć, ale ciało Harry'ego ciasno oplatało moje. Puchowa kołdra aż za dobrze trzymała ciepło, a mój narzeczony grzał jak mikrofalówka. Nie chciałam go budzić, ale czułam że zaraz się rozpuszczę jeśli ze mnie nie zejdzie.
- Uchm...- nie wytrzymałam i jęknęłam cicho.
 Haz zaraz podskoczył na łóżku i spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Coś się stało, kochanie?- zmarszczył brwi.
- Nie, ale gdybyś mógł ze mnie wstać, to byłabym, niebotycznie wręcz wdzięczna.
- Och, jasne- uśmiechnął się z ulgą i pomógł mi się podnieść.
 Usiadłam na miękkiej pościeli i popatrzyłam uważnie w oczy mojego narzeczonego.
- Czy coś się stało?- zapytałam ostrożnie.
- Eee...- Haz potarł ręką kark i odchylił głowę w inną stronę, wyraźnie unikając odpowiedzi. To było wypisane na jego czole. Czarnym markerem. Grubym.
- Co jest?- przysunęłam się do niego i przytuliłam swe nagie ciało do niego.- Hmm?
- No więc... Miałaś koszmary. Takie, że nie dało się ciebie obudzić. Płakałaś bardzo dużo, właściwie nie przestawałaś. Przyjechała twoje mama i podała ci jakieś leki na uspokojenie, po czym zabrała na wszelki wypadek malutką- spojrzał na mnie przepraszająco.- I dostało mi się za to, że wyszłaś z domu.
 Objęłam go mocno, a on mnie.
- Która jest godzina?- spytałam po dłuższej chwili.
- Gdzieś tak koło drugiej po południu, a co?- spojrzał na mnie z góry z błyskiem ciekawości w oczach.
- A nic, tak sobie pomyślałam, że może byśmy zaprosili rodziców na kolację i powiedzieli im o nas.
 Mój przyszły mąż uśmiechnął się szeroko i skinął potakująco głową.
-------------------------------------------------------------------------
 Przypominam o nowym blogu, bo jak na razie to tylko jedna Ewelina go odwiedza (i dlatego mam dla niej niespodziankę)! #klik <--- nowy blog. Naprawdę, komentujcie bo to bardzo ważne dla moich przyjaciółek, które mają zachwianą wiarę w siebie. Myślą, że coś źle robią i dlatego nikt nie komentuje. Dobra, jak przy tamtym 3. rozdziale będzie pięć komentarzy to tutaj możecie dać tylko dwadzieścia ;) ale jak chcecie więcej to nie przeszkadzam :*

środa, 9 października 2013

Rozdział 56

- Ale...- zaczęłam znowu.
- Nie- przerwał mi twardo Harry.
- Ale bo...
- Nie ma takiej opcji- Louis go poparł.
 Fuknęłam cicho i wtuliłam się bardziej w mojego chłopaka. Nasza córeczka się znalazła. Co ciekawe nawet nie "się" tylko Jason sam ją przyniósł. Potem okazało się, że ma zaburzenia orientacji psychicznej i cholera wie co mogło mu jeszcze przyjść do głowy oprócz "tylko" zabrania małej.
 Kiedy zobaczyłam moje słońce od razu coś się we mnie przekręciło i łzy zaczęły się ze mnie lać jak z węża ogrodowego. Niedaleko obok stał Jas w towarzystwie policjantów, ze skruszoną miną i błyskiem w oku mówiącym "to jeszcze się nie skończyło, wiesz?". Z miejsca się na niego rzuciłam i wbiłam mu paznokcie w skórę na twarzy. Przejechałam palcami po całej długości jego ślicznej buzi, pozostawiając po sobie krwawe smugi. Na chwilę oczy rozszerzyły mu się w geście przerażenia, aby za chwilę znowu zmienić się w wężowe szpary sygnalizujące wrogość. Tak w sumie, to o co temu facetowi chodzi? Przecież się rozstaliśmy! Rok temu! No fakt, rozeszliśmy się z powodu nieporozumienia, w które był zamieszany także Harry, ale to nie powód żeby go od razu nawiedzać i porywać córki. Przecież to niezrozumiałe. Chryste Panie, jaki ten koleś jest dziwny!
 Po tym zajściu chłopaki pilnowali mnie jak oka w głowie, żebym się nie rzuciła na tego typka. Oczywiście samo narzuca się pytanie: jak ja bym go mogła znaleźć w tym wielkim szpitalu? Otóż był na tym samym pietrze co ja i dodatkowo Darcy. Tyle że ona w innej sali i korytarzu, Haz krążył między nami, więcej czasu jednakowoż spędzając ze mną. Po prostu potrzebowałam go bardziej, musiałam wtulić się w jego silny tors, wpakować w płuca ten charakterystyczny, Hazzowy zapach. To było dla mnie jak narkotyk, potrzebowałam coraz to większych dawek. Mój kochany Harry nie odmawiał mi tego, a wręcz przeciwnie: instalował się przy moim boku i zasypiał. Zawsze był taki słodki we śnie, szczególnie kiedy szeptał moje imię. Dla mnie było to jak największy skarb, a jeszcze ze świadomością, że mamy razem dziecko!
                                                                              ***
 Kiedy wyszłam ze szpitala dostałam nakaz przebywania tylko i wyłącznie w domu. Nie mogłam się z niego ruszać, więc natychmiast zaczęłam zrzędzić Harry'emu który musiał pracować. Nie chciał chodzić do studia, zbuntował się przed Paulem, który w alternatywie kazał mu pisać z fanami. No bo skoro nie może nagrywać utworów, to niech chociaż wykaże się jakąś przydatnością! Tok myślenia tego człowieka czasami naprawdę mnie zadziwiał.
 Tym razem również tak robiłam.
- Harry!- jęknęłam.- Chce mi się pić.
- Już idę kochanie, co chcesz?- usłyszałam jak chłopak podnosi się z kanapy i idzie do kuchni.
- Kawę- miauknęłam.
- Wiesz, że ci nie wolno- ton Haza wyrażał współczucie, ale jednocześnie mocne postanowienie w sobie.
- No i co z tego?- obrażona na cały świat schowałam się pod kołdrę. Zaraz dotarły do mnie odgłosy kroków i już za chwilę chłopak był ze mną pod nakryciem.
- Co robimy?- zapytał konspiracyjnym szeptem, a ja nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu wstępującego mi na usta.
- A co chcesz robić?- odwróciłam głowę w jego stronę.
- No wiesz, jesteśmy sami...
 To fakt, moja mama i siostry wyciągnęły malutką na spacer i zostałam w domu kompletnie bez obowiązków.
- Możemy wyjść na spacer- obserwowałam z ironią jak uśmiech mojego ukochanego schodzi mu powoli z idealnie wykrojonych warg.
- Po pierwsze: nie wolno ci. Po drugie: po jaką cholerę robiłaś mi nadzieje? A po trzecie: czemu mi to robisz, kobieto?!
- Ponieważ chcę nas oboje wyciągnąć na świeże powietrze i zagwarantować sobie, że oboje będziemy mocno podnie....
- Dobra! Idziemy!- kołdra zaraz wylądowała na ziemi, a ja byłam ciągnięta przez Harry'ego do drzwi wyjściowych.
 Chłopak szybko się ubrał i pomógł mi nałożyć na siebie w jako takim tempie cały zestaw szalików, czapek i rękawiczek. Chwycił klucze od domu i szarmanckim ruchem przepuścił mnie pierwszą.
-------------------------------------------------------------------------------------
 Dobra Żydy! Macie ten rozdział, jak już zdołaliście wykrzesać z siebie marne 10 komentarzy... Okej, tylko tyle zażądałam, ale i tak jesteście Cygany! A tu ma być co najmniej 25 bo się fochnę!

Rozdział 55

 Raczej w średniej kondycji, i fizycznej i psychicznej, wszedłem do domu, po czym od razu coś mi nie zagrało. W domu było za cicho. Mel nic mi nie mówiła, żeby wychodziła z małą, a zawsze mnie o tym informowała. Hmm... W poczuciu głodu zwyciężającego nad zmuleniem, ciekawością i ostrożnością poszedłem do kuchni. To co mnie w niej spotkało było przerażające.
 Moja Melody leżała nieprzytomna na kuchennej podłodze, cała zalana krwią, z odłamkami szkła wbitymi w różne części ciała. Osunąłem się na kolana, nie wiedząc w ogóle co robić.
============================================================
 Otworzyłam powoli oczy i z nie małą przykrością stwierdziłam, że widzę dobrze znany mi szpitalny sufit. A ja przecież tak kurewsko boję się szpitali! Jęknęłam bardzo cicho i delikatnie poruszyłam dłońmi, lecz zaraz po moich rękach rozniósł się taki ból, że ledwo miałam siłę, aby nie wrzasnąć. Zamiast tego po policzkach popłynęły mi łzy. Wspomnienia sprzed mojego omdlenia przepłynęły przeze mnie niczym wodospad. Moje dziecko! Moja Darcy! Gdzie ona jest?! Spróbowałam wydać z siebie jakiś dźwięk poza nieartykułowanymi mrukami, ale mi nie wyszło. Jeszcze raz to zrobiłam, tyle że głośniej. Zaraz usłyszałam kroki na korytarzu i drzwi do sali zostały w tempie natychmiastowym otwarte.
- Skarbie, jak ja się bałem!- Harry był przy moim łóżku zachwycająco szybko.
- Gdzie.. jest...- wycharczałam.
- Tym się nie denerwuj, już jej szukają- chłopak potarł kciukiem moje knykcie.
 Jak to: szukają?! To jeszcze jej nie znaleźli?!
- Ile... ja...- gardło napierdalało mi tak, że nie mogłam myśleć, a mimo to dalej starałam się wyciągnąć jakieś informacje z Haza.
- Eee...
 Przed niechcianymi wyjaśnieniami uratowali go Niall i Liam. Wlecieli do sali i natychmiast stanęli koło Harry'ego. Zachowywali się tak jakby go pilnowali, jakby był niebezpieczny, jakby chciał mi zrobić krzywdę.
- Dajcie spokój chłopaki, już mi przeszło- zatroskany głos mojego ukochanego przeszedł natychmiast w tryb "kurwa, odpierdolcie się ode mnie".
- Jasne, tak samo jak godzinę temu- Liam zrobił ironiczną minę.
- I jeszcze godzinę temu- wtrącił Niall.- I jeszcze godzinę temu...
- Zamknij się!- Haz nie wytrzymał, podniósł się błyskawicznie, odwrócił się do Nialla i chwycił za jego koszulkę. Przycisnął go do ściany, po czym z siłą o którą go nie podejrzewałam posłał jedną ręką Liama do parteru.- Słuchaj, tak się składa że mam małe załamanie psychiczne. Robię wszystko, żeby cię teraz z miejsca nie udusić i nie pozbawić wolności ojca mojego dziecka, które tak już na zupełnym marginesie zostało porwane- powoli cedził słowa prosto w przerażoną twarz blondyna. Jego oczy były rozszerzone do granic możliwości, wiem, bo wpatrywał się nimi we mnie błagalnie. Jednak ja mogłam się tylko temu biernie przyglądać, ponieważ nie miałam ani siły fizycznej ani psychicznej, żeby cokolwiek zrobić. Nawet trochę bawiła mnie mina Nialla, chociaż powinno być inaczej.
 W tym momencie do sali wparowali Zayn i Lou, obydwaj złapali Haza za ramiona i wspólnymi siłami próbowali oderwać go od szczerze przestraszonej istoty, którą przyciskał do ściany.
- Harry, uspokój się. Oni nie chcieli nic złego zrobić, to nie ich wina- Louis podprowadził chłopaka do krzesła obok mojego łóżka i pomógł mu się uspokoić. W tym czasie Zayn zbierał z podłogi Liama i odklejał od ściany Nialla. Wszyscy byli w lekkim szoku po zobaczeniu popisu siły Harry'ego, ale starali się tego nie okazywać. To znaczy Niall wyleciał zaraz z sali, a za nim biedny Liam. Miał lekkie rozcięcie nad brwią od przylutowania w kant łóżka i obtłuczone łokcie.
 - Słuchaj stary, ona na pewno się znajdzie. Wszyscy już go szukają, a on to pewnie zrobił nieświadomie, po prostu po zobaczeniu nieruchomego ciała Melly zwiał w panice- Zayn usiadł na brzegu łóżka i łagodnie wpatrywał się w zielonookiego. Postronny obserwator stwierdziłby pewnie, że ma w sobie spokój i ciszę, ale ktoś kto go znał dłużej mógł z całą pewnością powiedzieć o wewnętrznej histerii. On po prostu wrzeszczał o pomoc. Zresztą nie tylko on.
-------------------------------------------------------------
 Przepraszam, że mnie tak długo nie było! Zjadał mnie od środka brak weny, a od zewnątrz nawałnica obowiązków. Serio, zaraz zacznę rzygać szkołą i napisem "sprawdzian". Po prostu łeb mi urywa, ale... mam dla was niespodziankę. Mam już napisany kolejny rozdział więc jak dacie mi 10 komów z miejsca to...

sobota, 28 września 2013

Rozdział 54

  Harry'ego dużo nie było w domu, ciągle gdzieś wyjeżdżał, udzielał wywiadów i miał bardzo mało czasu dla mnie. I Darcy. Nasza córeczka miała już trzy miesiące, była słodką mała kruszynką i darła w nocy ryja jak rzadko, który bachor. Pewnego razu wystąpiła taka sytuacja, że nie mogłam już sobie poradzić, usiadłam więc na podłodze, schowałam twarz w dłonie i zaczęłam otwarcie ścigać się w płaczu z moją córką. Haz był przerażony moją reakcją, jeszcze nigdy się to nie zdarzyło. Zazwyczaj to on wychodził o pierwszej czy drugiej nad ranem z domu i szedł spać do Louisa. Rozumiałam go, aczkolwiek sprawiało mi to nie małą przykrość.
 Siedziałam w kuchni i próbowałam zmusić Die do zjedzenia papki z ziemniaków i marchewek. Wyjątkowo marnie mi szło, jakoś nie mogłam dojść z pełną łyżeczką do jej ust.
- Skarbie, otwórz buzię, samolocik leci- zamiast niej ja otworzyłam buzię i machałam plastikową łyżeczką dookoła niej. Zmarszczyłam zła brwi, gdy kolejna porcja jedzenia spadła na jej różową bluzeczkę.- Uch mała, chodź, przebierzemy się i mama da jedzonko normalnie, tak?
 Wyjęłam ją z wysokiego krzesła i położyłam sobie na boku. Popatrzyłam na nią pytająco, po czym wzruszyłam ramionami i zawlokłam swoje pociążowe ciało do pokoiku małej. Był cały różowy, nad łóżeczkiem w cały rój falbanek wisiała grająca kołysankę zabawka, szereg misiów różnej wielkości i kolorów strzegł cudownych snów mojego skarbeńka.
 Ułożyłam Darcy na przebieralniku dla dzieci i zdjęłam z niej różowy komplecik. W samej pieluszce zaniosłam ją na rękach i usiadłam na fotelu. Rozebrałam się do pasa i przyłożyłam dziecko do piersi. Od razu zaczęła ssać z zabójczą prędkością, aż mnie rozbolało. W trakcie kiedy karmiłam ją, zaczęłam melancholijną myśl, że chyba coś między mną a Harrym uległo zmianie. Może chodzi o seks? Jak dotąd robiliśmy to tylko raz po narodzinach naszego dziecka i raczej marnie wyszło. Wszystko trwało jakoś tak z pięć minut, zanim Die nie rozpoczęła swojego koncertu na ryj. Nagle wszystko mnie przestało interesować oprócz tego, że moja córeczka jest głodna. Haz chyba poczuł się urażony, bo jak wróciłam to już spał. Moje libido znacznie przygasło od tamtego momentu i przestałam myśleć o zadowalaniu Harry'ego. A przecież jeszcze przed rokiem moje myśli krążyły tylko wokół tego tematu.
 Gdy moja dziewczynka się już najadła, wstałam, nałożyłam na siebie koszulkę pierwszą lepszą z rzędu i zeszłam na dół do kuchni, żeby przygotować dla siebie jakiś obiad. Wsadziłam małą do krzesełka i dałam jej gryzak. Podeszłam jeszcze do wieży, żeby włączyć muzykę. Po krótkim zastanowieniu wybrałam płytę Pink Floyd- The Wall. Od razu ustawiłam sobie na drugą część "Another Brick In The Wall" i w takt jednego z moich ulubionych utworów zaczęłam tańczyć po kuchni. Darcy przyglądała mi się z zafascynowaniem, a ja co chwila przewijałam się koło niej i całowałam ją w czółko. Była taka słodka, kiedy akurat nie darła ryja! Naprawdę, aż chciało się powiedzieć że to złote dziecko. jednakże jeśli znało się ją od urodzenia (czytaj ja), to wiedziało się że to widmo ciemności. I wcale nie przesadzając z tym określeniem.
 W pewnym momencie coś zaskrzypiało za mną, a ja rozpoznałam dźwięk otwieranych drzwi. Nie przejęłam się zbytnio, wiedząc że to Harry. Jednak ciężki krok tego, który wszedł do domu podpowiedział mi, że to wcale a wcale nie jest Harry. Zaprzestałam krojenia marchewki i odwróciłam się momentalnie. W wejściu do kuchni stał Jason.
- Melody?- wykrztusił ledwo i zerknął niepewnie na Die.- To twoje?
- Tak, też się cieszę, że cię widzę- prychnęłam niezbyt grzecznie.- Skąd wiesz gdzie mieszka Harry?
- Och, to wcale nie trudne. Trochę siedzenia w necie i już się wszystko wie. A więc zostawiłaś mnie dla tego lalusia? I masz z nim dziecko?- jego sarkastyczny ton i ironiczny uśmiech. podnosiły moją skalę wściekłości do granic wytrzymałości.
- Czego chcesz?- warknęłam, asekuracyjnie przysuwając się bliżej Darcy, która w czasie naszej rozmowy zdążyła już zasnąć.
- Spotkać się... dziwko- w jego oczach błysnęła ciekawość.
- Jak śmiesz!- wymierzyłam mu policzek.
 Ten w odpowiedzi chwycił mnie a ramiona i popchnął w stronę wyspy kuchennej. Tak się niefortunnie złożyło, że na brzegu stała szklana miska i to w nią akurat musiałam przyrąbać. Upadłam na podłogę, a zaraz za mną naczynie. Stłukło się praktycznie na mnie i wbiło swoje ostre odłamki w moje ciało. Głowę rozsadzał mi pulsujący ból, pamiętam jeszcze jedynie jak Jas wyciągał z krzesła moje maleństwo.
---------------------------------------------------------------------------
 20 komentarzy!
#klik Another Brick In The Wall jakby ktoś chciał :3

sobota, 21 września 2013

Rozdział 53

 Zmarszczyłem brwi słysząc dziwny, bardzo głośny huk. Louis i reszta zespołu zerwali się z miejsc i pobiegli do pokoju, w którym próbowano przywrócić Melody do życia. Normalnie też bym tak zrobił, ale zamiast tego zasłoniłem szybko uszka mojej córeczki. Była taka drobna i delikatna, miałem wrażenie że zaraz rozpadnie mi się w rękach. Mała została nakarmiona sztucznym mlekiem, czekano na rezultaty reanimacji. Dopóki moja ukochana Mel nie ożyje, dziewczynka będzie musiała być trzymana przeze mnie w wielkim cieple i spokoju.
 Gdy dostałem małą i usiadłem z nią na łóżku, zdarzyło się coś niesamowitego. Najpierw temperatura w pokoju gwałtownie się zwiększyła, dziecko zaczęło się ruszać i piszczeć, a ja nie wiedziałem co się dzieje. Jednak wiedziałem jedno- ona tu jest. Ona jest tutaj z nami i właśnie podejmuje jakąś ważną decyzję. Nie miałem pojęcia jaką, ale czułem że jest w wielkiej rozterce. Miałem ochotę wstać, objąć ja i przytulić tak, żeby wszystkie złe uczucia przelały się na mnie. Ale... jak?
==============================================================
 Złapałam gwałtownie oddech i wyprostowałam się do pionu. Ktoś przycisnął mnie do pozycji poziomej i straciłam przytomność. Jak się o tym dowiedziałam? Robin stał przede mną.
- Czemu jeszcze tutaj jesteś?- zapytałam drżącym z emocji głosem.
- Zawsze będę, chyba raczej chciałaś zapytać dlaczego mnie widzisz, co?- blady uśmiech przemknął po jego zmęczonej twarzy.
- Tak... A więc?- zmarszczyłam brwi.
- Muszę mieć absolutną pewność, że wiesz co robisz- położył mi rękę na ramieniu.- Po prostu mi to powiedz i zniknę. Oczywiście tylko metaforycznie- i znowu ten grymas, u niego oznaczający uśmiech.
- Wiem co robię, nie musisz już mnie więcej o to pytać- na moje słowa w jego oczach jednocześnie zalśnił ból i radość.
- Wiedz, że nigdy cię już nie zostawię. Ale musisz mi jedno obiecać- druga dłoń wylądowała na moim barku, a oczy odnalazły moje i spojrzały w nie głęboko.- Nie możesz nikomu powiedzieć o tym, co widziałaś jasne?
 Kiwnęłam głową i opadłam na łóżko.
                                                                                ***
 Ktoś trzymał mnie za rękę i ostrożnie gładził po knykciach. Drgnęłam lekko z zimna i jęknęłam, gdy poczułam na swojej twarzy maskę z tlenem. Bardzo powoli otworzyłam trochę oczy i ujrzałam nad sobą pełną zdenerwowania i zaaferowania twarz. Ten ktoś mówił coś do mnie, ale nic nie słyszałam. Czułam jedynie małe ciałko mojego dziecka, przylegające twardo do mego boku. Przekręciłam spokojnie głowę i spojrzałam na nie z góry. Szok ogarnął mój umysł. To dziewczynka! Ale jak to?! Przecież nosiłam w sobie chłopca! Mruknęłam coś nieskładnie i do moich uszu dotarł huk otwieranych drzwi. Zobaczyłam niewyraźnie jak dwóch lekarzy wkracza na salę, jeden bierze ode mnie dziecko, a drugi wygania mojego ukochanego. Zaraz potem zabrano mnie na jakąś dziwną salę.
                                                                                ***
- A teraz niech pani spojrzy tutaj- doktor pokazał mi ołówek, a ja popatrzyłam na niego.- Niech pani wodzi za nim wzrokiem, dobrze?
 Skinęłam głową i zaczęłam obserwować przedmiot. Facet boleśnie wolno przesuwał mi nim przed oczami, w jedną i w drugą, w jedną i w drugą. Kiedy w końcu przestał zaczęłam mrugać niekontrolowanie.
- No cóż, wygląda na to, że żaden z układów nie został uszkodzony i można spokojnie panią dać już tylko na dwudniową obserwację- lekarz uśmiechnął się do mnie ciepło, odpowiedziałam mu tym samym.
 Za krótką chwilę z powrotem siedziałam w łóżku koło Harry'ego i naszej córeczki. Z początku za cholerę nie mogłam się przyzwyczaić do myśli, że to dziewczynka. Lekarze martwili się, czy zaakceptuję dziecko, ale przecież rozumiem że musiałam popełnić błąd. Haz pękał z dumy, gdy przyznałam mu rację.
- I jak się czujesz, skarbie?- chłopak pogłaskał mnie delikatnie po głowie i złożył pocałunek na moim rozgrzanym czole, gdy znalazłam się znowu przy jego boku.
- Dobrze, jeszcze tylko dwa dni i do domu- wtuliłam się w jego ramię i zabrałam się za karmienie małej.
 Krępowało mnie to trochę, ale Harry uważał to za niemożliwie urocze. Ciekawe, bardzo ciekawe. Chyba lubił to tylko dlatego, iż potrzebne były do tego odkryte cycki. W końcu to facet, nie?
 Pierwsze dni po odzyskaniu życia były cholernie dziwne. Bałam się gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie widziałam obserwujące mnie demony. Robin napomknął, że gdziekolwiek bym się nie ruszyła, zawsze wokół mnie będą sługi Złego. To było takie... dziwne? Tak, chyba można tak to określić.
-----------------------------------------------------------------------------------
 Yolololo, witam! Mam trzy powody, dla których wstawiłam rozdział teraz, a nie później.
1. Później mam cały czas zajęte i za chuja nie będę mogła pisać.
2. Ktoś mi napisał, że olałam bloga. Otóż nie! No kurwa mać! Też mam swoje życie i też muszę się uczyć! Jeśli była to jedna z osób, które znam, to niech lepiej się nie przyznaje!
3. Było tyle komentarzy... ^^ Po prostu szok, wiecie? Tak szczerze, to trochę Was przetrzymałam żeby zobaczyć ile jeszcze dacie radę ;)
 Ostatnio były 32 komentarze. Nie dodam następnego rozdziału, dopóki nie pobijecie tego rekordu! Teraz tak:
- każdy z Was ma skomentować, chociażby umierał na niezliczoną ilość obowiązków. Widzę ile Was odwiedza rozdział, więc się obrażę.
- nie wolno komentować dwa razy! Nawet jeśli rozdział nie pojawi się dwa tygodnie!
- jeśli pobijecie rekord w dwa dni to będą dwa rozdziały jednego dnia. Powodzenia! <blow kiss>

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 52

#muzyka
 Nerwowo przeczesałem palcami włosy i pacnąłem czołem o ścianę. Wypuściłem z siebie urywany skrawek powietrza i zacisnąłem mocno oczy. Od momentu kiedy siłą mnie wyciągnięto z sali minęło dwadzieścia minut, ani razu nie usiadłem ani z nikim nie rozmawiałem. Cały czas chodziłem wzdłuż ścian i czekałem na wynik sytuacji. Właściwie już po rozpoczęciu całej akcji padło pytanie. Kogo wybierasz? Moja ukochana Melody kazała mi wybrać dziecko, więc tak też zrobiłem. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek zobaczę ją jeszcze, szczęśliwą, roześmianą, trzymającą na rękach nasze maleństwo.
 W pewnym momencie usłyszałem za sobą uderzenie drzwi o ścianę, odwróciłem się powoli do lekarza, który trzymał coś na rękach. To "coś" było małe, czerwone i ciągle się ruszało. Z ociąganiem, powoli ruszyłem w stronę doktora, cały czas obserwując stworzonko. Gdy znalazłem się tuż przy mężczyźnie, ten ostrożnie podał mi dziecko. 
 Było malutkie, leciutkie i z zamkniętymi oczkami. Poruszyło ramionkami, jakby się przeciągając.
- To dziewczynka- wyszeptał lekarz.
 Rozsunąłem delikatnie materiał, w który była zawinięta i zaraz uderzyła mnie jej niewinność i bezbronność. Oczy miałem mokre, wypełnione po brzegi gorącym płynem. Nagle jedna mała łezka spadła na czółko mojej córeczki. Delikatnie, z wielką uwagą dotknąłem jej i przetarłem słony płyn. Faktura jej skóry mnie oszołomiła, była jakby z aksamitu.
- Moje kochanie... a co z Melody?
 Lekarz popatrzył na mnie powątpiewająco.
==============================================================
 Jasne światło uderzyło w moją podświadomość. Mruknęłam coś nieskładnie i przekręciłam się na drugi bok. Uczucie było takie jakbym była w powietrzu, otworzyłam gwałtownie oczy i wytrzeszczyłam je. Byłam w jakimś białym, dziwnie pustym i pełnym zarazem pomieszczeniu. Jeśli pomieszczeniem można to było nazwać. Nie widziałam końca przestrzeni, na którą akurat patrzyłam. Wszędzie była oszałamiająca, biała poświata, tylko w jednym miejscu padał cień. Tym cieniem była postać, wpatrująca się we mnie głębokimi, niebieskimi oczami. Zanim zdałam sobie sprawę z tego, że widzę na odległość mniej więcej pięćdziesięciu metrów minęło trochę czasu.
- Kim jesteś?- mój szept rozniósł się wielokrotnym echem po całym "pokoju". 
- Twoim Aniołem Stróżem- odpowiedziała mi postać, głębokim męskim głosem. 
 Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia i zaczęłam rozglądać się wokoło. Zdezorientowanie objęło mnie całą, nie wiedziałam gdzie jestem, co tutaj robię, czemu ja w ogóle żyję?! Nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. Dotknęłam swojego brzucha, był całkowicie płaski. Skojarzyłam fakty. Ja wcale nie żyję, jestem gdzieś pomiędzy niebem a ziemią!
- Gdzie ja jestem?- wydukałam przez łzy.
- A gdzie chcesz być?
 To pytanie mnie zatkało.Gdzie ja CHCĘ być?! Przecież to oczywiste! Chcę być razem z moją rodziną!
- Wiem, że chcesz być z bliskimi, ale czy chcesz być z nimi teraz czy później?- postać ukrywająca się przede mną wyszła na światło. 
 Był to przepiękny mężczyzna o ciemnej karnacji i wielkich, białych skrzydłach. Był na oko w moim wieku, miał na sobie tylko nisko zawieszone jeansy i czarne tenisówki.
 Podał mi rękę. Chwyciłam ją i od razu zauważyłam mnóstwo blizn i ran na jego ciele. Kiedy wstałam, przyjrzałam mu się dokładniej. Miał zmęczoną, poranioną twarz, oczy błyszczały mu niezdrowym blaskiem, a mimo wszystko dalej wyglądał niesamowicie pociągająco.
- Skąd masz te wszystkie rany skoro jesteś Aniołem?- zapytałam cicho.
- Każde twoje cierpienie przejmowałem na siebie, każde oszczerstwo i kłamstwo, każdy ból fizyczny i psychiczny. Ja to ty, jestem z tobą od momentu twoich narodzin. Pilnuję cię i strzegę, staram się ciebie nigdy nie opuszczać. Jednak kiedy to już się dzieje, zazwyczaj jest fatalne w skutkach- jego głos był zmęczony, przyglądał mi się z obojętną miną, ale mimo wszystko czułam, że chce się mną opiekować.- Pamiętasz, że kiedy miałaś dziesięć lat złamałaś sobie nogę na lodowisku, wtedy nie było mnie przy tobie. Nie miałem jak cię złapać.
- Złapać?
- Mogłem się wcielić w dowolną osobę, która by cię uratowała przed tym niefortunnym zdarzeniem. A teraz chodź, muszę ci coś pokazać.
 Chwycił mnie za rękę i pociągnął w jakąś stronę. Poczułam lekki chłód na swojej skórze i spojrzałam w dół. Moje ciało oplatała mlecznobiała mgła, która ciągnęła się za mną i nie pozwalała na odkrycie chociażby skrawka ciała. Zafascynowana dotknęłam materii, która rozstąpiła się przed moimi palcami. 
- Czyli, że Bóg istnieje?- wyszeptałam najciszej jak mogłam.
- Oczywiście, ale nie taki jakiego wymyślili go sobie ludzie. Teraz o to nie pytaj, kiedyś się dowiesz.
 W ten Anioł zatrzymał się przed jakąś dziwnie wyglądającą dziurą. Popatrzyłam na nią i od razu zachłysnęłam się powietrzem, gdy pociągnął mnie w nią. Zrobiło mi się odrobinę zimniej, ale nie zwróciłam na  to specjalnie uwagi, ponieważ ujrzałam niesamowity widok. Mój Harry stał centralnie przede mną i trzymał coś na rękach. Nie widziałam co, z żadnej strony nie mogłam dojrzeć co takiego tam się znajduje. Nagle zakumałam.
- Czemu nie mogę go zobaczyć?!- wykrzyknęłam pełna frustracji.
- Nigdy nie widziałaś dziecka, nie mogę ci pokazać- Anioł wypuścił z siebie zrezygnowany głos. 
- Dlaczego?! Dlaczego!- wrzasnęłam z mokrymi policzkami i spróbowałam dotknąć mojego ukochanego. Moja ręka zatopiła się w jego wnętrzu, natychmiast ją wyciągnęłam.- Nie...- spróbowałam jeszcze raz.- Nie. Nie! Proszę, jak mam to odwrócić?!
- Musisz najpierw coś zobaczyć.
 Anioł pociągnął mnie do jakiegoś innego gabinetu, zaraz spostrzegłam się, że to sala reanimacyjna. Moje ciało leżało tam na stole chirurgicznym i się nie ruszało. Mnóstwo lekarzy kręciło się wokoło i nagle zaczęli coś przykładać mi do klatki piersiowej. Poczułam to. Wrzące iskry przebiegły po całym moim wnętrzu, i jeszcze raz i jeszcze raz. W ten wszystko zaczęło się jakby przewijać przed moimi oczami, ludzie chodzili jak na przyspieszonym nagraniu, ale ja ciągle leżałam. Za chwilę zdałam sobie sprawę, że... nie żyję.
 Harry! Odwróciłam się i instynktownie podążyłam do, którejś z sal. Siedział tam i trzymał na rękach nasze dziecko. Mówił coś do niego nieskładnie, próbowałam to zrozumieć. Podeszłam bliżej i usiadłam na przeciwko nich, na łóżku.
- Oni mnie nie widzą?- łza skapnęła mi na rozedrganą dłoń.
- Dziecko cię widzi- na te słowa zachłysnęłam się powietrzem i zaszlochałam żałośnie.
- Już, już kochanie, wszystko jest dobrze- usłyszałam głos chłopaka.- Mamusia jest tutaj z nami, patrzy na nas.
 Podniosłam głowę i zobaczyłam jak z zielonych oczu mojego ukochanego wypływa strumień przezroczystej cieczy.
- Nie martw się skarbie, tatuś nie pozwoli żeby cokolwiek ci się stało- Harry przycisnął dziecko do swojej piersi i popatrzył gdzieś na sufit.- Gdzie jesteś? Czemu mi to zrobiłaś?
 Nagle temperatura w pokoju gwałtownie wzrosła. Obejrzałam się na Anioła, stał za mną i wpatrywał się na wejście. Stał tam na oko może z siedmioletni chłopiec, którego obejmowała dziewczyna może trochę starsza ode mnie.
- To jest Daniel i Jaqueline, on jest Aniołem Stróżem twojego dziecka, a ona twojego ukochanego.
 Oboje byli niezwykle piękni, ubrani w standardowe ciuchy klasy średniej. Wyglądali jak matka i syn, tyle że było w nich coś niesamowitego. Obserwowałam jak podchodzą do łóżka szpitalnego, Jaqueline trzymała za rękę Daniela i coś mu szeptała do ucha, wskazując na dziecko.
- Myślę, że już zobaczyłaś jak będą cierpieć kiedy odejdziesz.
- Jak masz na imię?
- Robin.
- Robin, co ja mam robić?
- Musisz wybrać, chcesz zostać czy wrócić? Bo pamiętaj, czas nie leczy ran tylko przyzwyczaja do bólu.
-------------------------------------------------------------------
 Prooooooloooog!!!!! #klik czytajcie i komentujcie, to bardzo ważne! Naprawdę! No i taka sprawa... Kto mi tu zgaduje imiona mojego dzieciaka?! Jakim prawem ja się pytam?! Szanowna Domi! Nie, wcale nie! Dupa prawda! Ale przynajmniej było 19 kooooomóóóów, może jest teraz więcej.... a spróbujecie dobić do 15???

piątek, 13 września 2013

Rozdział 51

Przerażony wzrok chłopaka zwrócił się na mój brzuch, na mnie, na brzuch i jeszcze raz na mnie.
 - Torba!- krzyknęły wspólnie El i Pezz, po czym popędziły na górę.
- Samochód!- dołączyli się Niall i Liam. Harry natychmiast się opanował i złapał mnie za rękę, Zayn i Lou przypadli do moich kolan.
- Oddychaj tak jak się uczyliśmy, dobrze?- powiedział Harry i zaczął wdychać i wydychać powietrze w określony sposób, spokojnie, bardziej uważając na usta niż nos. Chłopaki zaraz podchwycili rytm i robili tak jak Haz, natomiast ja byłam w totalnej rozsypce. Nie wiedziałam co się dzieje, straciłam poczucie orientacji. - Kochanie, popatrz na mnie, skarbie- chłopak przekręcił moją głowę w jego stronę.- Patrz i rób tak samo- znowu zaczął dziwnie oddychać, ale tym razem przyłączyłam się do niego.
 Nagle ogromny ból rozniósł się po całym moim wnętrzu, jakby ktoś rozrywał mnie od środka. Krzyknęłam cicho, ale zaraz wszystko stanęło.
- Mierzyć czas od pierwszego skurczu!- wydarła się ze schodów Perrie.
 Louis wyciągnął szybko telefon i włączył stoper. Byłam tak zestresowana, że prawie nie oddychałam chociaż wszyscy się wszystkim zajęli. Chwilę potem do domu wpadł Niall mówiąc, że auto czeka. Chłopaki zerwali się i pomogli mi wstać, Harry i Nialler zaprowadzili mnie do samochodu, a chłopaki pobiegli sprintem pomóc z torbą. Dziewczyny wyleciały na zewnątrz i władowały się koło mnie na siedzenia. Układ był taki: Liam prowadzi, koło niego Haz, potem ja na środku, a piszczące z podekscytowania przyjaciółki po moich bokach, na samym końcu Lou, Zayn i Niall. Wszyscy pokazywali mi jak napełniać, jakimś cudem, płuca powietrzem i pocieszali mnie, że wszystko jet w porządku. Przez te pięć minut jazdy od nowa nauczyłam się oddychać, szpital był bardzo blisko, ale korki cholernie długie. Gdy wszyscy wlecieliśmy przed tą recepcję i powiedzieliśmy, że mamy zamówioną salę, trochę zatkało personel. Jednak zaraz zaprowadzili nas do pokoju i zajęli się mną.
                                                                           ***
Podparłam głowę na ręce i ze znudzeniem słuchałam histerii Harry'ego. Niby to kobiety są wrażliwe na porody? Ta, jasne. Mój chłopak się chyba do tego nie zalicza, bo od godziny wchodził uspokojony do sali i zaraz wyciągali go stamtąd: krzyczącego, zdenerwowanego i jęczącego. Cholernie trudno jest rodzić przy takiej atmosferze, nie mogłam się skupić na skurczach. I tak nie miałam ich zbyt wiele- nikt mi tego nie mówił, ale chyba coś było nie tak jak powinno. Leżałam już trzy godziny, wszyscy zebrali się w poczekalni: nasi rodzice, Collin, Gemma, Stephanie i Megan, chłopaki z El i Pezz, moje przyjaciółki wpadły do szpitala dosłownie piętnaście minut po nas. Charlotte dostała banana na ryju, jak tylko się dowiedziała, że rodzę. To był chyba najlepszy widok w moim życiu, wiercąca się na krześle Cher z wielkim zacieszem na mordzie. Normalnie to pewnie uznałabym to za dennie głupie, ale w tej sytuacji nie było tak źle. Do pomieszczenia weszła pielęgniarka z ciepłym uśmiechem na ustach i dłoniach w białych rękawiczkach.
 - No to sprawdzimy jak się miewa droga naszego maleństwa- rozsunęła mi szerzej nogi i odkryła kołdrę. Dotknęła mojego wejścia, zmarszczyła brwi i wycofała rękę. Zaraz na twarzy wyskoczył jej jeszcze słodszy uśmiech, tym razem sztuczny.
 - No cóż, zaraz wrócę tylko muszę coś powiedzieć doktorowi- i wyszła.
 Nie podobało mi się to jak zareagowała na badanie, coś było bardzo nie halo i miałam zamiar dowiedzieć się co. Zdenerwowałam się i sięgnęłam po telefon. "Zapytaj się klawisza o co kaman" wysłałam do Elki. Odpowiedzi nie dostałam, natomiast do pokoju wkroczył doktor.
- Jak się czujemy?- spytał pogodnie.
- Bardzo dobrze, ale chyba coś jest nie tak, prawda?
Lekarz zmarszczył brwi, które spotkały się na środku czoła.
- Faktycznie- odprawił ręką pielęgniarkę i usiadł na krześle obok mnie.- Z dzieckiem jest niedobrze. Jeśli w ciągu najbliższej godziny macica nie powiększy swojej średnicy będziemy zmuszeni podać leki wywołujące poród, natomiast to w tej chwili wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem. Wtedy też wykonamy cesarskie cięcie i nie wiemy jak potoczy się dalej sytuacja.
Potem wstał, ścisnął pocieszająco moją rękę i wyszedł zostawiając mnie w kompletnym mętliku. Co? Jak to "z dzieckiem jest źle"? Co to ma znaczyć?! Zaczęłam panikować, przez całą tą wyznaczoną godzinę modliłam się, żeby jednak coś się zmieniło na dobre. Rozmawiałam także z Lou. Przyszedł do mnie, ponieważ doktor go poprosił o powiedzenie czegoś.
- Hej, mogę?- zapytał zaglądając do pokoju.
- Pewnie, pakuj się- uśmiechnęłam się.
Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i usiadł koło mnie na łóżku. Popatrzył na mnie niepewnie i chwycił mnie za rękę.
- Słuchaj... Mam sprawę- wydukał.
- Hmm?
Wziął głęboki oddech i zwrócił twarz na mnie, jego oczy były wypełnione bólem.
- Posłuchaj, zaraz podadzą ci leki. Nie wiadomo czy którekolwiek z was przeżyje, ale jeśli miałabyś wybór, to wolałabyś żebyś przeżyła ty czy dziecko?
Zatkało mnie. Ja... My... Umrzeć? Co? Dlaczego? Nie! Na chwilę, krótką chwilę pomyślałam racjonalnie. Ja już swoje mam za sobą, a dziecko ma szansę żeby przeżyć i żyć. W jednej chwili podjęłam decyzję.
- Wybieram dziecko- powiedziałam twardo.
Lou skinął smutno głową i zwrócił wzrok na mnie. Miał łzy w oczach.
- Ale hej, nie warto...
- Nie warto?! Kiedy cię zabraknie żadne z nas nie będzie prowadziło dłużej takiego życia jak wcześniej!
Nie próbowałam mu przerywać, w spokoju wysłuchałam jego mantry i czekałam aż się uspokoi.
- Musisz powiedzieć Harry'emu o całej sprawie- wydukał po paru minutach.- To on ma tak naprawdę zdecydować o tym...
- Zawołaj go Lou i przestań już płakać- ścisnęłam jego rękę.
Chłopak wstał i zbolałym krokiem poszedł w stronę drzwi. Nacisnął klamkę i spojrzał na mnie jeszcze raz.
- Proszę... Nie rób mi tego...- jego błagalny ton mnie mocno wzruszył.
- Przepraszam- powiedziałam bezgłośnie.
Louis wyszedł z pokoju, a na jego miejscu pojawił się Harry.
- Cześć misiaczku, jak się czujesz?- chłopak zamknął za sobą drzwi i podszedł do mojego łóżka.
- Wiesz... Musimy o czymś porozmawiać- chwyciłam jego dłoń i popatrzyłam mu głęboko w oczy.- Powiem wprost: najprawdopodobniej będą komplikacje. Jeśli coś pójdzie nie tak, to lekarz się ciebie zapyta czy wolisz mnie czy dziecko. Masz odpowiedzieć dziecko, rozumiesz?
Haz zmarszczył brwi. Zaraz znowu podeszły mu do góry spojrzał na mnie przerażony.
- Ty... Ty nie możesz, nie!- momentalnie oczy mu się zaszkliły, a na policzki wyskoczyły rumieńce.
 Przyłożyłam mu jedną dłoń do ust, a druga spoczęła na jego policzku.
- Uspokój się, nie warto. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz- sama w ogóle nie wierzyłam w prawdziwość swoich słów, a na pewno nie wiedziałam jak udaje mi się tak swobodnie mówić o śmierci. Mojej lub dziecka.- Masz po prostu wybrać dziecko.
 Poczułam jak na rękę spadają mi duże, gorące krople. Zielone oczy były zaczerwienione, a twarz była w kolorze liści jesiennych. Haz zdjął mi dłonie z twarzy i wykaszlał przez łzy:
- Al-le j-jak m-mam... bez ci-ciebie...
- Louis ci pomoże, ale przecież wcale nie jest powiedziane, że mnie zabraknie- w duchu krzyczałam, wrzeszczałam z rozpaczy. Na zewnątrz trzymałam maskę.
 W ten do sali weszli- lekarz, położna i pielęgniarka.
- Musimy panią zabrać na salę operacyjną- wyszeptał doktor. Już wiedział jaki będzie wynik tego przedsięwzięcia.
 Kiwnęłam smutno głową i ostatni raz popatrzyłam na Harry'ego. Był jakby w innym świecie, jego wzrok był pusty i bez wyrazu, jedyne uczucie które wypełniało jego zielone tęczówki było bólem, okrutnym bólem. Twarz zastygła była w bezimiennej minie, kiedy na moją opuszczoną rękę spadła jeszcze jedna, ostatnia łza. Potem lekarz pomógł wstać chłopakowi i wyprowadził go z pokoju. Mnie natomiast na łóżku zabrali przez inne drzwi na zewnątrz. Jechałam przez długie, zimne korytarze by wkrótce ujrzeć oszałamiające, białe światło. Czekało tam już na mnie paru ludzi w białych kitlach. Mój strach przed szpitalami był teraz zbędny- ważne było życie dziecka.
 Kiedy podano mi leki, od razu poczułam jak moje wszystkie mięśnie słabną. Uczucie rozpadania się było powszechne. Gdy zabrano się do wykonywania zabiegu wszystko słyszałam. Przekleństwa lekarzy, krzyki pielęgniarek i pikanie aparatury do sprawdzania rytmu serca. Najpierw biegło bardzo szybko, potem z czasem robiło się coraz wolniejsze i wolniejsze. Pikanie przestawało być wyraźne, aż w końcu... ustało.
----------------------------------------------------------
To nie koniec bloga! Sorry, że mnie tak długi nie było, ale miałam wycieczkę i ten... Trzynaście komentarzy, bo dzisiaj jest piątek trzynastego i urodzinki Niallera! Przypominam o nowym blogu, rozdział pojawi się najprawdopodobniej today ;) #blog sprawdzajcie i komentujcie!!!!!

poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział 50

Od pobytu w szpitalu minęło już trochę czasu. Siódmy miesiąc to już nie przelewki, musiałam być ostrożna na każdym kroku. Dosłownie na każdym kroku, chociaż mało chodziłam. Głównie leżałam i patrzyłam na otaczających mnie ludzi: mamę, siostry, Collina, pielęgniarkę i Harry'ego. Wszyscy biegali wokół mnie i pytali się czy czegoś mi potrzeba, mam na coś ochotę albo czy dobrze się czuję. Zazwyczaj odpowiadałam, że jest w porządku i nic nie chcę, ale jak już o coś poprosiłam, to natychmiast był raban i za pięć sekund to miałam. Nawet jeśli był to pączek z piekarni po drugiej stronie miasta.
Ojciec wpadał codziennie parę razy, przestał się ze mną kłócić i dał mi we wszystkim wolną rękę. Z tego co pamiętam tylko raz próbował mnie zmusić, żeby dziecko miało chrzest katolicki. Wybuchnęłam wtedy jak z armaty, awantura to mało powiedziane. Dałam mu jasno do zrozumienia, że nie ma na co liczyć. Dziecko samo podejmie decyzję w co wierzy. Jednakże najlepsze sytuacje występowały w przypadku odwiedzin moich przyjaciółek. Czasami Harry musiał je wywalać z domu, żeby dały mi odpocząć. Gadały na okrągło, trajkotały ile mogły, aż w końcu stawałam się tak zmęczona, że zasypiałam z głową na kolanach Alice. Opowiadały mi różne sytuacje, które rozgrywały się u nich na studiach. Al poszła na dziennikarstwo, Cher na Akademię Sztuk Pięknych, Annabel wkroczyła w poważny świat fizyki i matmy, a Natalie postanowiła na razie przyhamować z nauką i zostać nauczycielką tańca w naszej kochanej Akademii Artystycznej. Dostała jej się grupa sześciolatek, grupa pianistyczna i gitarowa. Miała mnóstwo na głowie z tymi wszystkimi testami, nie testami, tańcem, nauką i jeszcze znajdowała czas, żeby do mnie zajrzeć i pogadać. Kochałam je wszystkie jak siostry i dopiero po którejś rozmowie z rzędu uświadomiłam sobie, że przecież nie zostawię sobie dziecka ot tak z Harrym. On ma tryliard zajęć na dzień i dodatkowo jeszcze takie małe, jęczące cudo? Nie, to nierealne.
 Pewnego dnia po wyjściu dziewczyn, mniej więcej tak w ósmym miesiącu, usiadłam na kanapie i pogłaskałam się po brzuchu.
- Och mój syneczku, kiedy już wyjdziesz, co? Mamusia się doczekać nie może- poczułam kopnięcie.
- Dlaczego myślisz, że to chłopiec? Jestem przekonany, że to dziewczynka- Harry podszedł do mnie i z uśmiechem przytulił się do mojej obrzmiałej części ciała.- Tatuś wie najlepiej, prawda słonko?
 Dziecko nie ruszyło się, a ja z tryumfalnym uśmieszkiem spojrzałam na niego.
- Widzisz, nie kopnął, czyli że to chłopiec- znowu ruch.
- A może jej się po prostu nie podoba kiedy mówisz o niej jako o chłopcu- Haz nie powiedział tego do mnie tylko do brzucha.
- Jasne, tylko że to ja jestem mamą i to ja go czuję- wystawiłam mu język.
- Pewnie, ale to ja ją spłodziłem i ja wiem lepiej.
 Od tamtej pory kłóciliśmy się o to nieustannie, a nie chcieliśmy sprawdzać płci, żeby mieć niespodziankę.  Byłam już nastawiona na małego Lou, byłam taka podekscytowana!
                                                                                 ***
- No weź Haz, jednego małego!- Zayn wyciągnął do niego rękę z kieliszkiem.
- Nie, naprawdę nie mogę- chłopak wymówił się.- Muszę być kompletnie trzeźwy, gdyby coś się stało.
 Popatrzył na mnie ciepło i zwrócił wzrok na mój potężny brzuch. Byłam z siebie taka dumna, że donosiłam tą ciążę, niedługo miałam termin.
- Rozumiem, że przeżywacie ciążę razem- zachichotała Eleanor.
 Kiedy miałam bardzo zły moment, nie było przy mnie Harry'ego. Musiał wyjechać do Holmes Chapel i zostawił mnie samą. Chwyciły mnie potworne bóle, pierwszymi w kontaktach są u mnie właśnie El i Lou. Przylecieli praktycznie w jednym momencie i zabrali mnie do szpitala. W trakcie wizyty pogodzili się i znowu zostali parą, a jakby tak się nie stało... Mniejsza z tym, po prostu siedzieli na przeciwko mnie i przytulali się czule. Haz to nie miał jak mnie objąć, bo wszędzie byłam ogromna.
 Rozmowa potoczyła się w stronę nowej płyty chłopaków, byli z niej bardzo dumni i nie mogli się doczekać, kiedy fani ją usłyszą. Zadziwiało mnie to ile dla nich robią, starali się pod pasować praktycznie wszystko tak, żeby nie musieli czekać. Imponowało mi to.
- Tak, mamy jeden genialny utwór, ale tytułu za nic nie możemy znaleźć...- Niall przygryzł wargę.
 Nagle coś w środku mnie przekręciło się, poluzowało i tak jakby ściekło. Poczułam, że wokół mnie jest mokro. Złapałam Harry'ego za rękę, spojrzał na mnie momentalnie, po czym wyszeptałam słabo:
- Wody mi odeszły.
--------------------------------------------------------------------------------
...
...
...
:') Dziękuję. Ostatnio pod rozdziałem pojawił się negatywny komentarz, nie powiem było mi smutno i w ogóle, ale dał mi dużo do myślenia. Dziękuję szczerze tej osobie i no wielkie podziękowania dla tej, która mnie broniła. Ja... Przepraszam, przerwa na ryk... Po prostu dziękuję :* OsoboAnonimie! Twój negatywny komentarz w chuja mi dał do myślenia! Ale jeśli jeszcze raz kurwa powiesz, że nie umiem przeklinać to jebany skurwysynu nie żyjesz! Zapamiętaj to sobie kurwa!
...
...
...
 Jedenaście komentarzy? ^^ Przypominam o nowym blogu! Pierwszy rozdział pojawi się niedługo! #klik
...
...
...
...
...
...
A może blog się tak szybko nie skończy?

niedziela, 8 września 2013

Rozdział 49

 Harry wyszedł do studia, więc postanowiłam coś porobić. Z racji tego, że okrutnie mi się nudziło postanowiłam poprzeglądać ploty o mnie. Może to i było dziwne zajęcie, ale w każdym razie można się było czegoś ciekawego o sobie dowiedzieć. Na przykład, że tylko udaję ciążę i meczę Harry'ego, albo że dziecko może umrzeć. Chwilami śmiałam się głośno i aż płakałam ze śmiechu, niektóre wiadomości były po prostu komiczne. Jak już mi się znudziło komentowanie z anonima, poszłam sprzątać. Przyszło mi mieszkać z człowiekiem, który przykłada wyjątkowo małą uwagę do porządku i postanowiłam go nauczyć tego i owego.
 W pewnym momencie poczułam, że jestem mokra, tam na dole. Uczucie myląco przypominało okres, jak torpeda wystrzeliłam do łazienki. Sprawdziłam i... faktycznie, na mojej białej bieliźnie widniała krew.
===========================================================
 Przyglądałem się z uwagą jak Josh niańczy Lux. To było takie słodkie, nie można było oderwać od nich wzroku. Zastanawiałem się, czy tak samo będzie z moim dzieckiem- od małego będzie przyzwyczajane do sławy i tegoż miejsca, w którym aktualnie się znajdowałem. Melly pójdzie na studia, a ja pewnie zostanę z małą. Dlaczego małą? Wiedziałem, że to dziewczynka od samego początku. Oczywiście Melody upiera się, że to chłopiec i już wymyśla dla niego imię. Z tym, że ja wiem jak się będzie nazywało nasze dziecko.
 Nagle telefon mi zawibrował w kieszeni, serce mi podskoczyło do gardła kiedy usłyszałem płaczliwy głos mojej dziewczyny.
- Ale spokojnie kochanie, spokojnie. Jeszcze raz- zwróciłem na siebie uwagę wszystkich w studiu.
- No bo... bo...- wyszlochała.- Mam krwotok!
- Za pięć minut będę, rozmawiaj ze mną cały czas.
 Zerwałem się z krzesła i natychmiast wypadłem ze studia. Kiedy wsiadłem do samochodu głos Elly stał się bardzo słaby.
- Skarbie, misiu, kochanie, będę już za trzy minutki, dobrze?- starałem się ją uspokoić słodkimi słówkami. Niestety nie usłyszałem nikogo po drugiej stronie słuchawki. Jeszcze chyba nigdy nie wykorzystałem pełnej mocy silnika mojego auta, ale w tamtym momencie raczej przekroczyłem jego możliwości i dojechałem do domu w półtora minuty. Zobaczyłem ją na kanapie trzymającą się za brzuch, nie zemdlała ale widziałem, że jest na krawędzi wszystkiego. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do samochodu, w drodze przypomniałem sobie szpital, w którym miał być poród. Wybrałem numer położnej i powiedziałem, że będziemy za dwie minuty. Nawet nie miałem czasu wytłumaczyć problemu, bo już byliśmy.
=========================================================
 Denerwujące pikanie nie dawało mi spać, mruknęłam w geście niezadowolenia i spróbowałam się przekręcić na bok. Jednak coś mi nie pozwoliło, mianowicie cały rój rurek wokół mnie. Poczułam coś na swojej twarzy i już chciałam to zdjąć, kiedy ktoś mi przeszkodził.
- Ani. Mi. Się. Waż- ostrzegawczy głos Harry'ego skutecznie odwiódł mnie od pomysłu.- To są rurki z tlenem, nawet tego nie dotykaj.
 Po surowych słowach jego twarz złagodniała i pogłaskał mnie delikatnie po policzku. Nic nie rozumiałam, nie wiedziałam gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Czegoś mi brakowało. Zaraz, zaraz...
- Co z dzieckiem?!- moje oczy momentalnie rozszerzyły się do wielkości spodków.
- Spokojnie kochanie, już wszystko w porządku- widziałam, że Harry okłamuje zarówno mnie i siebie.
- Wcale, że nie...- wyszeptałam słabo.- Co się stało?
- Zadzwoniłaś do mnie, że masz krwotok. W szpitalu to potwierdzili, na osiemdziesiąt procent...
- Na osiemdziesiąt procent, co?!- histeria opanowała moje ciało.
- Dziecko umrze...- na te słowa zrobiło mi się czarno przed oczami. Pamiętam jeszcze tylko mój histeryczny szloch.
-----------------------------------------------------------------------------------
 Wpadłam z przyjaciółkami na zajebisty pomysł. Jako, że blog niedługo powoli będzie zmierzał ku końcowi (ale mi się rymnęło, nie ma co) to wyszła inicjatywa pisania wspólnego hajsu. Of kors zacznę także smolić nowego własnego i was o tym poinformuję. Na razie zwiastun wspólnego bloga #klik pierwszy rozdział zapewne pojawi się dzisiaj #here
Dziesięć komów!

piątek, 6 września 2013

Rozdział 48

- A teraz głęboki wdech i wydech, wdech i wydech- wykonywałam powoli zalecenia pani instruktor. Harry obok mnie robił to samo, jemu się to chyba nawet bardziej przydawało.
 To był jednak dobry pomysł, żeby chodzić na szkołę rodzenia. Oboje się denerwowaliśmy nie wiadomo po co, rzucaliśmy w siebie sarkazmem i ironią, raz talerze latały po kuchni. Po sytuacji z rozbitym kryształowym wazonem się poryczałam i wpadliśmy na pomysł chodzenia do szkoły rodzenia. Byłam w siódmym tygodniu ciąży, niby niewiele a jednak już coś. Miałam już oponkę i chodziłam dumnie, prezentując każdemu że niedługo będę mamą.
 Pewnego razu kiedy mnie nie było wkradł się na mojego Twittera, Facebooka, Instagrama i inne duperele, żeby... je usunąć! Zrobiłam mu później taką awanturę, że oboje skończyliśmy wtuleni w siebie ze łzami w oczach. Oczywiście w tym jakże napiętym czasie były także ultra romantyczne momenty, potrafił być tak słodki jak tylko on umiał. Przynosił mi kwiaty, czekoladki, zdarzały nam się nawet aż za bardzo romantyczne momenty.... Modliłam się w duchu, żeby przypadkiem nie stało się coś dzidziusiowi. Niestety, moje zapędy były czasami nieposkromione, Harry aż się ze mnie podśmiewał.
- No dobrze, na dzisiaj już kończymy- usłyszałam znowu głos instruktorki.- Proszę tatusiów, aby pamiętali o wszystkich radach, które tutaj padły.
 Uśmiechnęła się do nas wszystkich uroczo, zebrała swoje dokumenty i pożegnała się z nami. Kiedy tylko wstałam koło mnie zmaterializowała się Jessica, słodka blondynka która była w tym samym momencie co ja.
- Masz dzisiaj czas na zakupy?- w jej oczach błysnęła radość.
- Pewnie, mam czasu aż za dużo- uśmiechnęłam się do niej.
- To świetnie! Za godzinę w galerii?- jej uśmiech był tak szczery i tak niewinny, że z trudem mogłam myśleć o jej macierzyństwie.
- Jesteśmy umówione- objęłyśmy się i chwyciłyśmy za ręce naszych chłopaków, odrywając ich tym samym od jakiejś rozmowy.
 Pojechaliśmy z Harrym do domu moich rodziców, nakazali nam siebie odwiedzać zawsze po zajęciach. Tata jeszcze nie do końca pogodził się z tym, że będę mamusią ale już trochę przyjmował do wiadomości i nawet prowadził ze mną normalną konwersację. Oczywiście coś musiało się schrzanić w moim idealnym życiu, ojciec razem z tatą Harry'ego się pokłócili. Nie wiem o co, pewnie o jakieś męskie pierdoły. Co z tego, że rodzice Haza byli rozwiedzeni? Mnie to nie przeszkadzało, jeśli tylko nie będą się kłócić przy dziecku.
 Najtrudniej było wytłumaczyć dziewczynkom co się dzieje. Nie rozumiały dlaczego nagle jest wokół mnie taki szum, czemu ludzie na ulicy się na mnie gapią. Musiałam z nimi przeprowadzić poważną rozmowę, na całe szczęście większość przyjęły do rozumu. Były tylko strasznie ciekawe dzidziusia w moim brzuchu, ciągle próbowały go zobaczyć, ale nigdy im się nie udawało. Tłumaczyłam im, że to tylko na razie takie małe stworzonko i, że dopiero dziecko urośnie. Obiecałam im, że będą mogły poczuć jak kopie, być ze mną na końcowym USG i zobaczyć swojego siostrzeńca lub siostrzenicę po porodzie. Oczywiście najpierw sama je zobaczę, tak już chciałam trzymać je na rękach!
- No i jak tam z dzieckiem? Wszystko w porządku?- sprowadził mnie na ziemię tata.
- Tak, tak, oczywiście- mruknęłam i dalej wpatrywałam się w coś za oknem.
- Jesteś jakoś mało rozmowna, Melody- zwrócił mi uwagę, ale ja mu nie odpowiedziałam.- Melody- nic.- Melody- zero.- Melody!- podniósł głos.- Melody, do cholery!- odwróciłam do niego gwałtownie głowę i objęłam się za brzuch.
- Nie. Przeklinaj. Przy. Dziecku.- wysyczałam przez zęby niebezpiecznie niskim tonem.
- Daj spokój, ono nawet jeszcze nie żyje!- na te słowa zerwałam się gwałtownie z kanapy i wyleciałam z pokoju, słysząc za sobą Harry'ego. Doszły mnie też jego przekleństwa i gwałtowna wymiana zdań między mężczyznami. Kiedy do mnie przybiegli ja wychodziłam właśnie wkurwiona z domu.
- Idziemy Harry- warknęłam i pociągnęłam go za rękę.- Dziecko nie będzie słuchało tego... tego... ignoranta!
 Chłopak popatrzył na mnie z lekkim zdezorientowaniem w oczach i zaraz pomógł mi wsiąść do auta. Kiedy ruszyliśmy potok łez wylał mi się z oczu. Jak mogłam tak się zachować?! Przecież to karygodne! Ale on jednakże obraził mojego dzidziusia... A to chuj! Ale z kolei ja nie reagowałam jak mówił do mnie... Czyli to moja wina! Z innej strony, nie musiał tak obrażać mojego skarba! Ach!
 Zgięłam się wpół z powodu potwornego bólu. Wszystko we mnie aż się gotowało ze złości na ojca, samą siebie i piekielnej agonii.
- Melody?!- głos przerażonego Harry'ego natychmiast ustawił mnie do pionu.- Co ci jest?!
- To nic, tylko nerwobóle- wysapałam po fali bólu. Pogładziłam się po wystającym brzuchu i opadłam na fotel.
----------------------------------------------------
Yolololo, witam! Jak pierwszy tydzień w szkole? :D U mnie kapeć. Mam tak zdrowo jebniętą klasę, że wytrzymać się nie da! Za chuja nie można z nimi wytrzymać... Sorry, że się wam tutaj tak żalę, ale po prostu nie mam do kogo, a wy jesteście kochani i na pewno zrozumiecie :* A jak u was? Czy jest tu jeszcze jakiś maniakalny fan Colda i Darka? ;) Dwanaście komentarzy!

czwartek, 5 września 2013

Rozdział 47

 Nerwowo skubałam palce i zagryzałam wargę. Podniesione brwi Harry'ego mówiły jasno: tak czy nie?
- No przecież muszą się dowiedzieć, że rodzina się powiększy!- wymamrotałam i wlepiłam wzrok w haftowaną kołdrę.
- Oczywiście, ale chcesz żeby dowiedzieli się wszyscy za jednym razem czy oddzielnie?
- Muszą się też poznać i chyba nie przetrwałabym dwa razy takiego napięcia. Nie w takim stanie- odruchowo złapałam się za brzuch.
 To był mój taki tik nerwowy, przez ostatni tydzień nabrałam potrzeby odczuwania dziecka. Harry patrzył na to z małym uśmieszkiem na ustach, był podobny do tego jak wyszliśmy od lekarza. Szczerzył się wtedy jak głupi i co chwila skakał krzycząc: jestem tatusiem, jestem tatusiem! Będziemy rodzicami, wiesz? Hura!
- Będzie dobrze, skarbie- złapał mnie za ręce i potarł moje kostki.
- Wierzę ci- przysunęłam się do niego i wtuliłam mocno w jego tors. Objął mnie opiekuńczo i westchnął.
- No to teraz tylko jeszcze wybierzemy restaurację i będzie okej, tak?-spojrzał na mnie w dół.
- Pewnie, a już o jakiejś myślisz?
 Haz uśmiechnął się tajemniczo.
                                                                            ***
- No chodź już, no! Na pewno ślicznie wyglądasz!- jęknął z parteru Harry.
- Poczekaj jeszcze dosłownie pięć minut, kochanie!- odkrzyknęłam mu i dalej szarpałam się z kolią.
 Była taka delikatna (przynajmniej na taką wyglądała) i nie chciałam jej zepsuć. Od pół godziny siedziałam w łazience i próbowałam coś z tym zrobić. Za chwilę usłyszałam jakieś głuche dudnienie na dole i już chciałam pytać co się dzieje, kiedy drzwi do łazienki raptownie się otworzyły.
- Co ty tutaj jeszcze robisz, hmm?- podszedł do mnie i oparł się rękoma po obu stronach oparcia krzesła.
- Próbuję to zapiąć- wymamrotałam ze skupieniem.
- Pomogę ci- uśmiechnął się i złapał za zawieszkę.
 Chwilę później diamentowa kolia zdobiła moją szyję, a Harry wpatrywał się w nią z pożądaniem w oczach.
- Wiesz jak chętnie zdarłbym teraz z ciebie tę kieckę?- pomógł mi wstać.
- Wiem, ale nie mamy teraz czasu- zbliżyłam swoje usta do niego i namiętnie pocałowałam. Nie był mi dłużny, jego język czynił cuda. Dopiero kiedy kazałam mu przestać się zatrzymał.
- Wiesz, chyba mam teraz niewydolność oddechową- całował mnie tak mocno, że czułam jak puchną mi usta.
 Zaśmiał się tylko cicho, dotknął czule mojego brzucha i sprowadził mnie powoli na dół. Wsiedliśmy do samochodu i zaczęliśmy jechać w nieznanym mi kierunku, ale Harry wydawał się świetnie rozpoznawać w sytuacji. Kiedy dojechaliśmy mało szczęka mi nie opadła z wrażenia. Budynek sam w sobie musiał kosztować kupę forsy, nie mówiąc już o wystroju wnętrz. Chłopak wstał, obszedł samochód i podał mi rękę. Gdy wysiadłam rzucił kluczyki parkingowemu i poprowadził mnie do środka. Tak jak się spodziewałam było niesamowicie- wielkie żyrandole, mnóstwo cholernie drogiego alkoholu i w siana bogatych ludzi. Poczułam się trochę niekomfortowo, co Harry natychmiast wyczuł.
- Nie denerwuj się skarbie, mamy zarezerwowaną salę tylko dla siebie.
 Trochę się rozluźniłam, ale kiedy zobaczyłam tą "salę" prawie się popłakałam. Było jeszcze więcej tego wszystkiego i na dodatek przy stole siedziały obie rodziny.
- Przepraszamy za spóźnienie, ale kobiety mają to do siebie, że potrafią trzy godziny siedzieć przed lustrem- spojrzał na mnie wymownie.
- Wcale nie siedziałam trzy tylko dwie, a przypomnę ci że ty też potrafisz nie mało wybierać garnitury- wystawiłam mu język, na co żartobliwie zmrużył oczy.
                                                                      ***
 Kolacja przebiegała spokojnie, większych sporów nie było. Czasami tylko obie strony się o coś posprzeczały, ale to normalka na pierwszym spotkaniu. Jednak te niektóre styki wyglądały poważnie i wkraczaliśmy z Harrym do akcji.
 Po zupie i głównym daniu byłam wycieńczona na amen. Wstałam od stołu i zaraz wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Harry też już chciał wstawać, ale pokazałam mu ręką że może usiąść.
- Idę tylko do łazienki, zaraz wracam.
 Gdy tylko znalazłam się w wykafelkowanym pomieszczeniu od razu przylepiłam się do toalety. Wyleciał ze mnie cały obiad i... czy to była krew?! Nie mogłam gapić się na mozaikę w muszli, bo dalej się ze mnie wylewało. Kiedy skończyłam, przemyłam usta i wróciłam do rodziny. Wszyscy na mnie patrzyli jak na upiora.
- Jesteś strasznie blada kochanie- mama przekrzywiła głowę.
- To nic- uśmiechnęłam się najszczerzej jak mogłam.
 Harry pochylił się nad moją szyją niby coś poprawiając.
- Wymiotowałaś?- skinęłam głową.- Dobrze już?
 Znowu skinęłam i wtuliłam się w niego. Zaraz na salę przyszli kelnerzy niosąc desery.
- Jak ciebie nie było to już zamówiliśmy, ale coś nie podejrzewam żebyś miała ochotę- Haz popatrzył na mnie.
- Nie, ja mam już dosyć- wyjęłam z kieszeni komórkę, żeby się czymś zając i zobaczyłam trzy tysiące nieodebranych połączeń od dziewczyn. Postanowiłam później wyjaśnić im sytuację, chociaż i tak pierwsze się dowiedziały o ciąży. Nagle ktoś mnie delikatnie puknął w ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam Stephanie.
- Muszę siusiu- wyszeptała mi na ucho, a ja się uśmiechnęłam. Wzięłam ją za rączkę, wstałam i już zobaczyłam pełne niepokoju spojrzenie chłopaka.
- Idę tylko z małą- wyjaśniłam z uśmiechem i poszłyśmy do łazienki.
                                                                             ***
 Desery znikły bardzo szybko, przyniesiono nam szampana w kieliszkach i butelki w miskach z lodem. Wstaliśmy razem z Harrym, w tym ja z galopującym sercem. Wszyscy zwrócili się do nas, Haz obejmował mnie w talii.
- Chcielibyśmy coś ogłosić- wyjaśnił z wielkim uśmiechem na ustach, zobaczyłam jak jego siostra otwiera usta ze zdumienia.- W ostatnich tygodniach zdarzyło się coś niesamowitego. Mianowicie- tu spojrzał na mnie- oczekujemy dziecka.
 Wszyscy na sali jak na zawołanie zaklaskali i z uśmiechami się na przypatrywali. Niektórzy ze sztucznymi (czytaj obaj ojcowie), ale zawsze.
 Potem wznieśliśmy toast (znaczy kto wzniósł ten wzniósł, ja nie mogłam pić alkoholu) i reszta wieczoru zapowiadała się względnie dobrze. Jednak dla mnie tak nie było.
- A co z małżeństwem? Dziecko przecież nie może być wychowywane przez dwóch rodziców oddzielnie- pytanie mamy Harry'ego lekko mnie rozproszyło. Co? Jaki ślub?
- A dom? Do malucha trzeba mieć wszystko podporządkowane!- już chciałam odpowiadać, ale przerwało mi kolejne pytanie.
- A poród? Wybraliście już szpital?
- Nie, ale...
 Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ zasypał mnie grad innych pytań. Odwracałam zdezorientowana głowę w różne strony i nie mogłam się ogarnąć. Po setnym ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam cichutko płakać. Natychmiast wszystkie głosy umilkły i został tylko mój szloch.
- Spokojnie kochanie, ćśśś....- Harry przycisnął mnie do siebie.- Wszystko będzie w porządku.
 Potem coś tam naględził, że musimy się już zbierać bo jestem zmęczona itp. itp. it, kurwa, d.
------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że dopiero teraz, ale mam naprawdę napięty plan. Dzisiaj zaczynam o 9.50 więc mam trochę więcej czasu. Dlatego na pewno rozdziały będą w czwartki, nie wiem jak z resztą tygodnia.... Poproszę dziesięć komentarzy :*