sobota, 28 września 2013

Rozdział 54

  Harry'ego dużo nie było w domu, ciągle gdzieś wyjeżdżał, udzielał wywiadów i miał bardzo mało czasu dla mnie. I Darcy. Nasza córeczka miała już trzy miesiące, była słodką mała kruszynką i darła w nocy ryja jak rzadko, który bachor. Pewnego razu wystąpiła taka sytuacja, że nie mogłam już sobie poradzić, usiadłam więc na podłodze, schowałam twarz w dłonie i zaczęłam otwarcie ścigać się w płaczu z moją córką. Haz był przerażony moją reakcją, jeszcze nigdy się to nie zdarzyło. Zazwyczaj to on wychodził o pierwszej czy drugiej nad ranem z domu i szedł spać do Louisa. Rozumiałam go, aczkolwiek sprawiało mi to nie małą przykrość.
 Siedziałam w kuchni i próbowałam zmusić Die do zjedzenia papki z ziemniaków i marchewek. Wyjątkowo marnie mi szło, jakoś nie mogłam dojść z pełną łyżeczką do jej ust.
- Skarbie, otwórz buzię, samolocik leci- zamiast niej ja otworzyłam buzię i machałam plastikową łyżeczką dookoła niej. Zmarszczyłam zła brwi, gdy kolejna porcja jedzenia spadła na jej różową bluzeczkę.- Uch mała, chodź, przebierzemy się i mama da jedzonko normalnie, tak?
 Wyjęłam ją z wysokiego krzesła i położyłam sobie na boku. Popatrzyłam na nią pytająco, po czym wzruszyłam ramionami i zawlokłam swoje pociążowe ciało do pokoiku małej. Był cały różowy, nad łóżeczkiem w cały rój falbanek wisiała grająca kołysankę zabawka, szereg misiów różnej wielkości i kolorów strzegł cudownych snów mojego skarbeńka.
 Ułożyłam Darcy na przebieralniku dla dzieci i zdjęłam z niej różowy komplecik. W samej pieluszce zaniosłam ją na rękach i usiadłam na fotelu. Rozebrałam się do pasa i przyłożyłam dziecko do piersi. Od razu zaczęła ssać z zabójczą prędkością, aż mnie rozbolało. W trakcie kiedy karmiłam ją, zaczęłam melancholijną myśl, że chyba coś między mną a Harrym uległo zmianie. Może chodzi o seks? Jak dotąd robiliśmy to tylko raz po narodzinach naszego dziecka i raczej marnie wyszło. Wszystko trwało jakoś tak z pięć minut, zanim Die nie rozpoczęła swojego koncertu na ryj. Nagle wszystko mnie przestało interesować oprócz tego, że moja córeczka jest głodna. Haz chyba poczuł się urażony, bo jak wróciłam to już spał. Moje libido znacznie przygasło od tamtego momentu i przestałam myśleć o zadowalaniu Harry'ego. A przecież jeszcze przed rokiem moje myśli krążyły tylko wokół tego tematu.
 Gdy moja dziewczynka się już najadła, wstałam, nałożyłam na siebie koszulkę pierwszą lepszą z rzędu i zeszłam na dół do kuchni, żeby przygotować dla siebie jakiś obiad. Wsadziłam małą do krzesełka i dałam jej gryzak. Podeszłam jeszcze do wieży, żeby włączyć muzykę. Po krótkim zastanowieniu wybrałam płytę Pink Floyd- The Wall. Od razu ustawiłam sobie na drugą część "Another Brick In The Wall" i w takt jednego z moich ulubionych utworów zaczęłam tańczyć po kuchni. Darcy przyglądała mi się z zafascynowaniem, a ja co chwila przewijałam się koło niej i całowałam ją w czółko. Była taka słodka, kiedy akurat nie darła ryja! Naprawdę, aż chciało się powiedzieć że to złote dziecko. jednakże jeśli znało się ją od urodzenia (czytaj ja), to wiedziało się że to widmo ciemności. I wcale nie przesadzając z tym określeniem.
 W pewnym momencie coś zaskrzypiało za mną, a ja rozpoznałam dźwięk otwieranych drzwi. Nie przejęłam się zbytnio, wiedząc że to Harry. Jednak ciężki krok tego, który wszedł do domu podpowiedział mi, że to wcale a wcale nie jest Harry. Zaprzestałam krojenia marchewki i odwróciłam się momentalnie. W wejściu do kuchni stał Jason.
- Melody?- wykrztusił ledwo i zerknął niepewnie na Die.- To twoje?
- Tak, też się cieszę, że cię widzę- prychnęłam niezbyt grzecznie.- Skąd wiesz gdzie mieszka Harry?
- Och, to wcale nie trudne. Trochę siedzenia w necie i już się wszystko wie. A więc zostawiłaś mnie dla tego lalusia? I masz z nim dziecko?- jego sarkastyczny ton i ironiczny uśmiech. podnosiły moją skalę wściekłości do granic wytrzymałości.
- Czego chcesz?- warknęłam, asekuracyjnie przysuwając się bliżej Darcy, która w czasie naszej rozmowy zdążyła już zasnąć.
- Spotkać się... dziwko- w jego oczach błysnęła ciekawość.
- Jak śmiesz!- wymierzyłam mu policzek.
 Ten w odpowiedzi chwycił mnie a ramiona i popchnął w stronę wyspy kuchennej. Tak się niefortunnie złożyło, że na brzegu stała szklana miska i to w nią akurat musiałam przyrąbać. Upadłam na podłogę, a zaraz za mną naczynie. Stłukło się praktycznie na mnie i wbiło swoje ostre odłamki w moje ciało. Głowę rozsadzał mi pulsujący ból, pamiętam jeszcze jedynie jak Jas wyciągał z krzesła moje maleństwo.
---------------------------------------------------------------------------
 20 komentarzy!
#klik Another Brick In The Wall jakby ktoś chciał :3

sobota, 21 września 2013

Rozdział 53

 Zmarszczyłem brwi słysząc dziwny, bardzo głośny huk. Louis i reszta zespołu zerwali się z miejsc i pobiegli do pokoju, w którym próbowano przywrócić Melody do życia. Normalnie też bym tak zrobił, ale zamiast tego zasłoniłem szybko uszka mojej córeczki. Była taka drobna i delikatna, miałem wrażenie że zaraz rozpadnie mi się w rękach. Mała została nakarmiona sztucznym mlekiem, czekano na rezultaty reanimacji. Dopóki moja ukochana Mel nie ożyje, dziewczynka będzie musiała być trzymana przeze mnie w wielkim cieple i spokoju.
 Gdy dostałem małą i usiadłem z nią na łóżku, zdarzyło się coś niesamowitego. Najpierw temperatura w pokoju gwałtownie się zwiększyła, dziecko zaczęło się ruszać i piszczeć, a ja nie wiedziałem co się dzieje. Jednak wiedziałem jedno- ona tu jest. Ona jest tutaj z nami i właśnie podejmuje jakąś ważną decyzję. Nie miałem pojęcia jaką, ale czułem że jest w wielkiej rozterce. Miałem ochotę wstać, objąć ja i przytulić tak, żeby wszystkie złe uczucia przelały się na mnie. Ale... jak?
==============================================================
 Złapałam gwałtownie oddech i wyprostowałam się do pionu. Ktoś przycisnął mnie do pozycji poziomej i straciłam przytomność. Jak się o tym dowiedziałam? Robin stał przede mną.
- Czemu jeszcze tutaj jesteś?- zapytałam drżącym z emocji głosem.
- Zawsze będę, chyba raczej chciałaś zapytać dlaczego mnie widzisz, co?- blady uśmiech przemknął po jego zmęczonej twarzy.
- Tak... A więc?- zmarszczyłam brwi.
- Muszę mieć absolutną pewność, że wiesz co robisz- położył mi rękę na ramieniu.- Po prostu mi to powiedz i zniknę. Oczywiście tylko metaforycznie- i znowu ten grymas, u niego oznaczający uśmiech.
- Wiem co robię, nie musisz już mnie więcej o to pytać- na moje słowa w jego oczach jednocześnie zalśnił ból i radość.
- Wiedz, że nigdy cię już nie zostawię. Ale musisz mi jedno obiecać- druga dłoń wylądowała na moim barku, a oczy odnalazły moje i spojrzały w nie głęboko.- Nie możesz nikomu powiedzieć o tym, co widziałaś jasne?
 Kiwnęłam głową i opadłam na łóżko.
                                                                                ***
 Ktoś trzymał mnie za rękę i ostrożnie gładził po knykciach. Drgnęłam lekko z zimna i jęknęłam, gdy poczułam na swojej twarzy maskę z tlenem. Bardzo powoli otworzyłam trochę oczy i ujrzałam nad sobą pełną zdenerwowania i zaaferowania twarz. Ten ktoś mówił coś do mnie, ale nic nie słyszałam. Czułam jedynie małe ciałko mojego dziecka, przylegające twardo do mego boku. Przekręciłam spokojnie głowę i spojrzałam na nie z góry. Szok ogarnął mój umysł. To dziewczynka! Ale jak to?! Przecież nosiłam w sobie chłopca! Mruknęłam coś nieskładnie i do moich uszu dotarł huk otwieranych drzwi. Zobaczyłam niewyraźnie jak dwóch lekarzy wkracza na salę, jeden bierze ode mnie dziecko, a drugi wygania mojego ukochanego. Zaraz potem zabrano mnie na jakąś dziwną salę.
                                                                                ***
- A teraz niech pani spojrzy tutaj- doktor pokazał mi ołówek, a ja popatrzyłam na niego.- Niech pani wodzi za nim wzrokiem, dobrze?
 Skinęłam głową i zaczęłam obserwować przedmiot. Facet boleśnie wolno przesuwał mi nim przed oczami, w jedną i w drugą, w jedną i w drugą. Kiedy w końcu przestał zaczęłam mrugać niekontrolowanie.
- No cóż, wygląda na to, że żaden z układów nie został uszkodzony i można spokojnie panią dać już tylko na dwudniową obserwację- lekarz uśmiechnął się do mnie ciepło, odpowiedziałam mu tym samym.
 Za krótką chwilę z powrotem siedziałam w łóżku koło Harry'ego i naszej córeczki. Z początku za cholerę nie mogłam się przyzwyczaić do myśli, że to dziewczynka. Lekarze martwili się, czy zaakceptuję dziecko, ale przecież rozumiem że musiałam popełnić błąd. Haz pękał z dumy, gdy przyznałam mu rację.
- I jak się czujesz, skarbie?- chłopak pogłaskał mnie delikatnie po głowie i złożył pocałunek na moim rozgrzanym czole, gdy znalazłam się znowu przy jego boku.
- Dobrze, jeszcze tylko dwa dni i do domu- wtuliłam się w jego ramię i zabrałam się za karmienie małej.
 Krępowało mnie to trochę, ale Harry uważał to za niemożliwie urocze. Ciekawe, bardzo ciekawe. Chyba lubił to tylko dlatego, iż potrzebne były do tego odkryte cycki. W końcu to facet, nie?
 Pierwsze dni po odzyskaniu życia były cholernie dziwne. Bałam się gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie widziałam obserwujące mnie demony. Robin napomknął, że gdziekolwiek bym się nie ruszyła, zawsze wokół mnie będą sługi Złego. To było takie... dziwne? Tak, chyba można tak to określić.
-----------------------------------------------------------------------------------
 Yolololo, witam! Mam trzy powody, dla których wstawiłam rozdział teraz, a nie później.
1. Później mam cały czas zajęte i za chuja nie będę mogła pisać.
2. Ktoś mi napisał, że olałam bloga. Otóż nie! No kurwa mać! Też mam swoje życie i też muszę się uczyć! Jeśli była to jedna z osób, które znam, to niech lepiej się nie przyznaje!
3. Było tyle komentarzy... ^^ Po prostu szok, wiecie? Tak szczerze, to trochę Was przetrzymałam żeby zobaczyć ile jeszcze dacie radę ;)
 Ostatnio były 32 komentarze. Nie dodam następnego rozdziału, dopóki nie pobijecie tego rekordu! Teraz tak:
- każdy z Was ma skomentować, chociażby umierał na niezliczoną ilość obowiązków. Widzę ile Was odwiedza rozdział, więc się obrażę.
- nie wolno komentować dwa razy! Nawet jeśli rozdział nie pojawi się dwa tygodnie!
- jeśli pobijecie rekord w dwa dni to będą dwa rozdziały jednego dnia. Powodzenia! <blow kiss>

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 52

#muzyka
 Nerwowo przeczesałem palcami włosy i pacnąłem czołem o ścianę. Wypuściłem z siebie urywany skrawek powietrza i zacisnąłem mocno oczy. Od momentu kiedy siłą mnie wyciągnięto z sali minęło dwadzieścia minut, ani razu nie usiadłem ani z nikim nie rozmawiałem. Cały czas chodziłem wzdłuż ścian i czekałem na wynik sytuacji. Właściwie już po rozpoczęciu całej akcji padło pytanie. Kogo wybierasz? Moja ukochana Melody kazała mi wybrać dziecko, więc tak też zrobiłem. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek zobaczę ją jeszcze, szczęśliwą, roześmianą, trzymającą na rękach nasze maleństwo.
 W pewnym momencie usłyszałem za sobą uderzenie drzwi o ścianę, odwróciłem się powoli do lekarza, który trzymał coś na rękach. To "coś" było małe, czerwone i ciągle się ruszało. Z ociąganiem, powoli ruszyłem w stronę doktora, cały czas obserwując stworzonko. Gdy znalazłem się tuż przy mężczyźnie, ten ostrożnie podał mi dziecko. 
 Było malutkie, leciutkie i z zamkniętymi oczkami. Poruszyło ramionkami, jakby się przeciągając.
- To dziewczynka- wyszeptał lekarz.
 Rozsunąłem delikatnie materiał, w który była zawinięta i zaraz uderzyła mnie jej niewinność i bezbronność. Oczy miałem mokre, wypełnione po brzegi gorącym płynem. Nagle jedna mała łezka spadła na czółko mojej córeczki. Delikatnie, z wielką uwagą dotknąłem jej i przetarłem słony płyn. Faktura jej skóry mnie oszołomiła, była jakby z aksamitu.
- Moje kochanie... a co z Melody?
 Lekarz popatrzył na mnie powątpiewająco.
==============================================================
 Jasne światło uderzyło w moją podświadomość. Mruknęłam coś nieskładnie i przekręciłam się na drugi bok. Uczucie było takie jakbym była w powietrzu, otworzyłam gwałtownie oczy i wytrzeszczyłam je. Byłam w jakimś białym, dziwnie pustym i pełnym zarazem pomieszczeniu. Jeśli pomieszczeniem można to było nazwać. Nie widziałam końca przestrzeni, na którą akurat patrzyłam. Wszędzie była oszałamiająca, biała poświata, tylko w jednym miejscu padał cień. Tym cieniem była postać, wpatrująca się we mnie głębokimi, niebieskimi oczami. Zanim zdałam sobie sprawę z tego, że widzę na odległość mniej więcej pięćdziesięciu metrów minęło trochę czasu.
- Kim jesteś?- mój szept rozniósł się wielokrotnym echem po całym "pokoju". 
- Twoim Aniołem Stróżem- odpowiedziała mi postać, głębokim męskim głosem. 
 Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia i zaczęłam rozglądać się wokoło. Zdezorientowanie objęło mnie całą, nie wiedziałam gdzie jestem, co tutaj robię, czemu ja w ogóle żyję?! Nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. Dotknęłam swojego brzucha, był całkowicie płaski. Skojarzyłam fakty. Ja wcale nie żyję, jestem gdzieś pomiędzy niebem a ziemią!
- Gdzie ja jestem?- wydukałam przez łzy.
- A gdzie chcesz być?
 To pytanie mnie zatkało.Gdzie ja CHCĘ być?! Przecież to oczywiste! Chcę być razem z moją rodziną!
- Wiem, że chcesz być z bliskimi, ale czy chcesz być z nimi teraz czy później?- postać ukrywająca się przede mną wyszła na światło. 
 Był to przepiękny mężczyzna o ciemnej karnacji i wielkich, białych skrzydłach. Był na oko w moim wieku, miał na sobie tylko nisko zawieszone jeansy i czarne tenisówki.
 Podał mi rękę. Chwyciłam ją i od razu zauważyłam mnóstwo blizn i ran na jego ciele. Kiedy wstałam, przyjrzałam mu się dokładniej. Miał zmęczoną, poranioną twarz, oczy błyszczały mu niezdrowym blaskiem, a mimo wszystko dalej wyglądał niesamowicie pociągająco.
- Skąd masz te wszystkie rany skoro jesteś Aniołem?- zapytałam cicho.
- Każde twoje cierpienie przejmowałem na siebie, każde oszczerstwo i kłamstwo, każdy ból fizyczny i psychiczny. Ja to ty, jestem z tobą od momentu twoich narodzin. Pilnuję cię i strzegę, staram się ciebie nigdy nie opuszczać. Jednak kiedy to już się dzieje, zazwyczaj jest fatalne w skutkach- jego głos był zmęczony, przyglądał mi się z obojętną miną, ale mimo wszystko czułam, że chce się mną opiekować.- Pamiętasz, że kiedy miałaś dziesięć lat złamałaś sobie nogę na lodowisku, wtedy nie było mnie przy tobie. Nie miałem jak cię złapać.
- Złapać?
- Mogłem się wcielić w dowolną osobę, która by cię uratowała przed tym niefortunnym zdarzeniem. A teraz chodź, muszę ci coś pokazać.
 Chwycił mnie za rękę i pociągnął w jakąś stronę. Poczułam lekki chłód na swojej skórze i spojrzałam w dół. Moje ciało oplatała mlecznobiała mgła, która ciągnęła się za mną i nie pozwalała na odkrycie chociażby skrawka ciała. Zafascynowana dotknęłam materii, która rozstąpiła się przed moimi palcami. 
- Czyli, że Bóg istnieje?- wyszeptałam najciszej jak mogłam.
- Oczywiście, ale nie taki jakiego wymyślili go sobie ludzie. Teraz o to nie pytaj, kiedyś się dowiesz.
 W ten Anioł zatrzymał się przed jakąś dziwnie wyglądającą dziurą. Popatrzyłam na nią i od razu zachłysnęłam się powietrzem, gdy pociągnął mnie w nią. Zrobiło mi się odrobinę zimniej, ale nie zwróciłam na  to specjalnie uwagi, ponieważ ujrzałam niesamowity widok. Mój Harry stał centralnie przede mną i trzymał coś na rękach. Nie widziałam co, z żadnej strony nie mogłam dojrzeć co takiego tam się znajduje. Nagle zakumałam.
- Czemu nie mogę go zobaczyć?!- wykrzyknęłam pełna frustracji.
- Nigdy nie widziałaś dziecka, nie mogę ci pokazać- Anioł wypuścił z siebie zrezygnowany głos. 
- Dlaczego?! Dlaczego!- wrzasnęłam z mokrymi policzkami i spróbowałam dotknąć mojego ukochanego. Moja ręka zatopiła się w jego wnętrzu, natychmiast ją wyciągnęłam.- Nie...- spróbowałam jeszcze raz.- Nie. Nie! Proszę, jak mam to odwrócić?!
- Musisz najpierw coś zobaczyć.
 Anioł pociągnął mnie do jakiegoś innego gabinetu, zaraz spostrzegłam się, że to sala reanimacyjna. Moje ciało leżało tam na stole chirurgicznym i się nie ruszało. Mnóstwo lekarzy kręciło się wokoło i nagle zaczęli coś przykładać mi do klatki piersiowej. Poczułam to. Wrzące iskry przebiegły po całym moim wnętrzu, i jeszcze raz i jeszcze raz. W ten wszystko zaczęło się jakby przewijać przed moimi oczami, ludzie chodzili jak na przyspieszonym nagraniu, ale ja ciągle leżałam. Za chwilę zdałam sobie sprawę, że... nie żyję.
 Harry! Odwróciłam się i instynktownie podążyłam do, którejś z sal. Siedział tam i trzymał na rękach nasze dziecko. Mówił coś do niego nieskładnie, próbowałam to zrozumieć. Podeszłam bliżej i usiadłam na przeciwko nich, na łóżku.
- Oni mnie nie widzą?- łza skapnęła mi na rozedrganą dłoń.
- Dziecko cię widzi- na te słowa zachłysnęłam się powietrzem i zaszlochałam żałośnie.
- Już, już kochanie, wszystko jest dobrze- usłyszałam głos chłopaka.- Mamusia jest tutaj z nami, patrzy na nas.
 Podniosłam głowę i zobaczyłam jak z zielonych oczu mojego ukochanego wypływa strumień przezroczystej cieczy.
- Nie martw się skarbie, tatuś nie pozwoli żeby cokolwiek ci się stało- Harry przycisnął dziecko do swojej piersi i popatrzył gdzieś na sufit.- Gdzie jesteś? Czemu mi to zrobiłaś?
 Nagle temperatura w pokoju gwałtownie wzrosła. Obejrzałam się na Anioła, stał za mną i wpatrywał się na wejście. Stał tam na oko może z siedmioletni chłopiec, którego obejmowała dziewczyna może trochę starsza ode mnie.
- To jest Daniel i Jaqueline, on jest Aniołem Stróżem twojego dziecka, a ona twojego ukochanego.
 Oboje byli niezwykle piękni, ubrani w standardowe ciuchy klasy średniej. Wyglądali jak matka i syn, tyle że było w nich coś niesamowitego. Obserwowałam jak podchodzą do łóżka szpitalnego, Jaqueline trzymała za rękę Daniela i coś mu szeptała do ucha, wskazując na dziecko.
- Myślę, że już zobaczyłaś jak będą cierpieć kiedy odejdziesz.
- Jak masz na imię?
- Robin.
- Robin, co ja mam robić?
- Musisz wybrać, chcesz zostać czy wrócić? Bo pamiętaj, czas nie leczy ran tylko przyzwyczaja do bólu.
-------------------------------------------------------------------
 Prooooooloooog!!!!! #klik czytajcie i komentujcie, to bardzo ważne! Naprawdę! No i taka sprawa... Kto mi tu zgaduje imiona mojego dzieciaka?! Jakim prawem ja się pytam?! Szanowna Domi! Nie, wcale nie! Dupa prawda! Ale przynajmniej było 19 kooooomóóóów, może jest teraz więcej.... a spróbujecie dobić do 15???

piątek, 13 września 2013

Rozdział 51

Przerażony wzrok chłopaka zwrócił się na mój brzuch, na mnie, na brzuch i jeszcze raz na mnie.
 - Torba!- krzyknęły wspólnie El i Pezz, po czym popędziły na górę.
- Samochód!- dołączyli się Niall i Liam. Harry natychmiast się opanował i złapał mnie za rękę, Zayn i Lou przypadli do moich kolan.
- Oddychaj tak jak się uczyliśmy, dobrze?- powiedział Harry i zaczął wdychać i wydychać powietrze w określony sposób, spokojnie, bardziej uważając na usta niż nos. Chłopaki zaraz podchwycili rytm i robili tak jak Haz, natomiast ja byłam w totalnej rozsypce. Nie wiedziałam co się dzieje, straciłam poczucie orientacji. - Kochanie, popatrz na mnie, skarbie- chłopak przekręcił moją głowę w jego stronę.- Patrz i rób tak samo- znowu zaczął dziwnie oddychać, ale tym razem przyłączyłam się do niego.
 Nagle ogromny ból rozniósł się po całym moim wnętrzu, jakby ktoś rozrywał mnie od środka. Krzyknęłam cicho, ale zaraz wszystko stanęło.
- Mierzyć czas od pierwszego skurczu!- wydarła się ze schodów Perrie.
 Louis wyciągnął szybko telefon i włączył stoper. Byłam tak zestresowana, że prawie nie oddychałam chociaż wszyscy się wszystkim zajęli. Chwilę potem do domu wpadł Niall mówiąc, że auto czeka. Chłopaki zerwali się i pomogli mi wstać, Harry i Nialler zaprowadzili mnie do samochodu, a chłopaki pobiegli sprintem pomóc z torbą. Dziewczyny wyleciały na zewnątrz i władowały się koło mnie na siedzenia. Układ był taki: Liam prowadzi, koło niego Haz, potem ja na środku, a piszczące z podekscytowania przyjaciółki po moich bokach, na samym końcu Lou, Zayn i Niall. Wszyscy pokazywali mi jak napełniać, jakimś cudem, płuca powietrzem i pocieszali mnie, że wszystko jet w porządku. Przez te pięć minut jazdy od nowa nauczyłam się oddychać, szpital był bardzo blisko, ale korki cholernie długie. Gdy wszyscy wlecieliśmy przed tą recepcję i powiedzieliśmy, że mamy zamówioną salę, trochę zatkało personel. Jednak zaraz zaprowadzili nas do pokoju i zajęli się mną.
                                                                           ***
Podparłam głowę na ręce i ze znudzeniem słuchałam histerii Harry'ego. Niby to kobiety są wrażliwe na porody? Ta, jasne. Mój chłopak się chyba do tego nie zalicza, bo od godziny wchodził uspokojony do sali i zaraz wyciągali go stamtąd: krzyczącego, zdenerwowanego i jęczącego. Cholernie trudno jest rodzić przy takiej atmosferze, nie mogłam się skupić na skurczach. I tak nie miałam ich zbyt wiele- nikt mi tego nie mówił, ale chyba coś było nie tak jak powinno. Leżałam już trzy godziny, wszyscy zebrali się w poczekalni: nasi rodzice, Collin, Gemma, Stephanie i Megan, chłopaki z El i Pezz, moje przyjaciółki wpadły do szpitala dosłownie piętnaście minut po nas. Charlotte dostała banana na ryju, jak tylko się dowiedziała, że rodzę. To był chyba najlepszy widok w moim życiu, wiercąca się na krześle Cher z wielkim zacieszem na mordzie. Normalnie to pewnie uznałabym to za dennie głupie, ale w tej sytuacji nie było tak źle. Do pomieszczenia weszła pielęgniarka z ciepłym uśmiechem na ustach i dłoniach w białych rękawiczkach.
 - No to sprawdzimy jak się miewa droga naszego maleństwa- rozsunęła mi szerzej nogi i odkryła kołdrę. Dotknęła mojego wejścia, zmarszczyła brwi i wycofała rękę. Zaraz na twarzy wyskoczył jej jeszcze słodszy uśmiech, tym razem sztuczny.
 - No cóż, zaraz wrócę tylko muszę coś powiedzieć doktorowi- i wyszła.
 Nie podobało mi się to jak zareagowała na badanie, coś było bardzo nie halo i miałam zamiar dowiedzieć się co. Zdenerwowałam się i sięgnęłam po telefon. "Zapytaj się klawisza o co kaman" wysłałam do Elki. Odpowiedzi nie dostałam, natomiast do pokoju wkroczył doktor.
- Jak się czujemy?- spytał pogodnie.
- Bardzo dobrze, ale chyba coś jest nie tak, prawda?
Lekarz zmarszczył brwi, które spotkały się na środku czoła.
- Faktycznie- odprawił ręką pielęgniarkę i usiadł na krześle obok mnie.- Z dzieckiem jest niedobrze. Jeśli w ciągu najbliższej godziny macica nie powiększy swojej średnicy będziemy zmuszeni podać leki wywołujące poród, natomiast to w tej chwili wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem. Wtedy też wykonamy cesarskie cięcie i nie wiemy jak potoczy się dalej sytuacja.
Potem wstał, ścisnął pocieszająco moją rękę i wyszedł zostawiając mnie w kompletnym mętliku. Co? Jak to "z dzieckiem jest źle"? Co to ma znaczyć?! Zaczęłam panikować, przez całą tą wyznaczoną godzinę modliłam się, żeby jednak coś się zmieniło na dobre. Rozmawiałam także z Lou. Przyszedł do mnie, ponieważ doktor go poprosił o powiedzenie czegoś.
- Hej, mogę?- zapytał zaglądając do pokoju.
- Pewnie, pakuj się- uśmiechnęłam się.
Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i usiadł koło mnie na łóżku. Popatrzył na mnie niepewnie i chwycił mnie za rękę.
- Słuchaj... Mam sprawę- wydukał.
- Hmm?
Wziął głęboki oddech i zwrócił twarz na mnie, jego oczy były wypełnione bólem.
- Posłuchaj, zaraz podadzą ci leki. Nie wiadomo czy którekolwiek z was przeżyje, ale jeśli miałabyś wybór, to wolałabyś żebyś przeżyła ty czy dziecko?
Zatkało mnie. Ja... My... Umrzeć? Co? Dlaczego? Nie! Na chwilę, krótką chwilę pomyślałam racjonalnie. Ja już swoje mam za sobą, a dziecko ma szansę żeby przeżyć i żyć. W jednej chwili podjęłam decyzję.
- Wybieram dziecko- powiedziałam twardo.
Lou skinął smutno głową i zwrócił wzrok na mnie. Miał łzy w oczach.
- Ale hej, nie warto...
- Nie warto?! Kiedy cię zabraknie żadne z nas nie będzie prowadziło dłużej takiego życia jak wcześniej!
Nie próbowałam mu przerywać, w spokoju wysłuchałam jego mantry i czekałam aż się uspokoi.
- Musisz powiedzieć Harry'emu o całej sprawie- wydukał po paru minutach.- To on ma tak naprawdę zdecydować o tym...
- Zawołaj go Lou i przestań już płakać- ścisnęłam jego rękę.
Chłopak wstał i zbolałym krokiem poszedł w stronę drzwi. Nacisnął klamkę i spojrzał na mnie jeszcze raz.
- Proszę... Nie rób mi tego...- jego błagalny ton mnie mocno wzruszył.
- Przepraszam- powiedziałam bezgłośnie.
Louis wyszedł z pokoju, a na jego miejscu pojawił się Harry.
- Cześć misiaczku, jak się czujesz?- chłopak zamknął za sobą drzwi i podszedł do mojego łóżka.
- Wiesz... Musimy o czymś porozmawiać- chwyciłam jego dłoń i popatrzyłam mu głęboko w oczy.- Powiem wprost: najprawdopodobniej będą komplikacje. Jeśli coś pójdzie nie tak, to lekarz się ciebie zapyta czy wolisz mnie czy dziecko. Masz odpowiedzieć dziecko, rozumiesz?
Haz zmarszczył brwi. Zaraz znowu podeszły mu do góry spojrzał na mnie przerażony.
- Ty... Ty nie możesz, nie!- momentalnie oczy mu się zaszkliły, a na policzki wyskoczyły rumieńce.
 Przyłożyłam mu jedną dłoń do ust, a druga spoczęła na jego policzku.
- Uspokój się, nie warto. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz- sama w ogóle nie wierzyłam w prawdziwość swoich słów, a na pewno nie wiedziałam jak udaje mi się tak swobodnie mówić o śmierci. Mojej lub dziecka.- Masz po prostu wybrać dziecko.
 Poczułam jak na rękę spadają mi duże, gorące krople. Zielone oczy były zaczerwienione, a twarz była w kolorze liści jesiennych. Haz zdjął mi dłonie z twarzy i wykaszlał przez łzy:
- Al-le j-jak m-mam... bez ci-ciebie...
- Louis ci pomoże, ale przecież wcale nie jest powiedziane, że mnie zabraknie- w duchu krzyczałam, wrzeszczałam z rozpaczy. Na zewnątrz trzymałam maskę.
 W ten do sali weszli- lekarz, położna i pielęgniarka.
- Musimy panią zabrać na salę operacyjną- wyszeptał doktor. Już wiedział jaki będzie wynik tego przedsięwzięcia.
 Kiwnęłam smutno głową i ostatni raz popatrzyłam na Harry'ego. Był jakby w innym świecie, jego wzrok był pusty i bez wyrazu, jedyne uczucie które wypełniało jego zielone tęczówki było bólem, okrutnym bólem. Twarz zastygła była w bezimiennej minie, kiedy na moją opuszczoną rękę spadła jeszcze jedna, ostatnia łza. Potem lekarz pomógł wstać chłopakowi i wyprowadził go z pokoju. Mnie natomiast na łóżku zabrali przez inne drzwi na zewnątrz. Jechałam przez długie, zimne korytarze by wkrótce ujrzeć oszałamiające, białe światło. Czekało tam już na mnie paru ludzi w białych kitlach. Mój strach przed szpitalami był teraz zbędny- ważne było życie dziecka.
 Kiedy podano mi leki, od razu poczułam jak moje wszystkie mięśnie słabną. Uczucie rozpadania się było powszechne. Gdy zabrano się do wykonywania zabiegu wszystko słyszałam. Przekleństwa lekarzy, krzyki pielęgniarek i pikanie aparatury do sprawdzania rytmu serca. Najpierw biegło bardzo szybko, potem z czasem robiło się coraz wolniejsze i wolniejsze. Pikanie przestawało być wyraźne, aż w końcu... ustało.
----------------------------------------------------------
To nie koniec bloga! Sorry, że mnie tak długi nie było, ale miałam wycieczkę i ten... Trzynaście komentarzy, bo dzisiaj jest piątek trzynastego i urodzinki Niallera! Przypominam o nowym blogu, rozdział pojawi się najprawdopodobniej today ;) #blog sprawdzajcie i komentujcie!!!!!

poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział 50

Od pobytu w szpitalu minęło już trochę czasu. Siódmy miesiąc to już nie przelewki, musiałam być ostrożna na każdym kroku. Dosłownie na każdym kroku, chociaż mało chodziłam. Głównie leżałam i patrzyłam na otaczających mnie ludzi: mamę, siostry, Collina, pielęgniarkę i Harry'ego. Wszyscy biegali wokół mnie i pytali się czy czegoś mi potrzeba, mam na coś ochotę albo czy dobrze się czuję. Zazwyczaj odpowiadałam, że jest w porządku i nic nie chcę, ale jak już o coś poprosiłam, to natychmiast był raban i za pięć sekund to miałam. Nawet jeśli był to pączek z piekarni po drugiej stronie miasta.
Ojciec wpadał codziennie parę razy, przestał się ze mną kłócić i dał mi we wszystkim wolną rękę. Z tego co pamiętam tylko raz próbował mnie zmusić, żeby dziecko miało chrzest katolicki. Wybuchnęłam wtedy jak z armaty, awantura to mało powiedziane. Dałam mu jasno do zrozumienia, że nie ma na co liczyć. Dziecko samo podejmie decyzję w co wierzy. Jednakże najlepsze sytuacje występowały w przypadku odwiedzin moich przyjaciółek. Czasami Harry musiał je wywalać z domu, żeby dały mi odpocząć. Gadały na okrągło, trajkotały ile mogły, aż w końcu stawałam się tak zmęczona, że zasypiałam z głową na kolanach Alice. Opowiadały mi różne sytuacje, które rozgrywały się u nich na studiach. Al poszła na dziennikarstwo, Cher na Akademię Sztuk Pięknych, Annabel wkroczyła w poważny świat fizyki i matmy, a Natalie postanowiła na razie przyhamować z nauką i zostać nauczycielką tańca w naszej kochanej Akademii Artystycznej. Dostała jej się grupa sześciolatek, grupa pianistyczna i gitarowa. Miała mnóstwo na głowie z tymi wszystkimi testami, nie testami, tańcem, nauką i jeszcze znajdowała czas, żeby do mnie zajrzeć i pogadać. Kochałam je wszystkie jak siostry i dopiero po którejś rozmowie z rzędu uświadomiłam sobie, że przecież nie zostawię sobie dziecka ot tak z Harrym. On ma tryliard zajęć na dzień i dodatkowo jeszcze takie małe, jęczące cudo? Nie, to nierealne.
 Pewnego dnia po wyjściu dziewczyn, mniej więcej tak w ósmym miesiącu, usiadłam na kanapie i pogłaskałam się po brzuchu.
- Och mój syneczku, kiedy już wyjdziesz, co? Mamusia się doczekać nie może- poczułam kopnięcie.
- Dlaczego myślisz, że to chłopiec? Jestem przekonany, że to dziewczynka- Harry podszedł do mnie i z uśmiechem przytulił się do mojej obrzmiałej części ciała.- Tatuś wie najlepiej, prawda słonko?
 Dziecko nie ruszyło się, a ja z tryumfalnym uśmieszkiem spojrzałam na niego.
- Widzisz, nie kopnął, czyli że to chłopiec- znowu ruch.
- A może jej się po prostu nie podoba kiedy mówisz o niej jako o chłopcu- Haz nie powiedział tego do mnie tylko do brzucha.
- Jasne, tylko że to ja jestem mamą i to ja go czuję- wystawiłam mu język.
- Pewnie, ale to ja ją spłodziłem i ja wiem lepiej.
 Od tamtej pory kłóciliśmy się o to nieustannie, a nie chcieliśmy sprawdzać płci, żeby mieć niespodziankę.  Byłam już nastawiona na małego Lou, byłam taka podekscytowana!
                                                                                 ***
- No weź Haz, jednego małego!- Zayn wyciągnął do niego rękę z kieliszkiem.
- Nie, naprawdę nie mogę- chłopak wymówił się.- Muszę być kompletnie trzeźwy, gdyby coś się stało.
 Popatrzył na mnie ciepło i zwrócił wzrok na mój potężny brzuch. Byłam z siebie taka dumna, że donosiłam tą ciążę, niedługo miałam termin.
- Rozumiem, że przeżywacie ciążę razem- zachichotała Eleanor.
 Kiedy miałam bardzo zły moment, nie było przy mnie Harry'ego. Musiał wyjechać do Holmes Chapel i zostawił mnie samą. Chwyciły mnie potworne bóle, pierwszymi w kontaktach są u mnie właśnie El i Lou. Przylecieli praktycznie w jednym momencie i zabrali mnie do szpitala. W trakcie wizyty pogodzili się i znowu zostali parą, a jakby tak się nie stało... Mniejsza z tym, po prostu siedzieli na przeciwko mnie i przytulali się czule. Haz to nie miał jak mnie objąć, bo wszędzie byłam ogromna.
 Rozmowa potoczyła się w stronę nowej płyty chłopaków, byli z niej bardzo dumni i nie mogli się doczekać, kiedy fani ją usłyszą. Zadziwiało mnie to ile dla nich robią, starali się pod pasować praktycznie wszystko tak, żeby nie musieli czekać. Imponowało mi to.
- Tak, mamy jeden genialny utwór, ale tytułu za nic nie możemy znaleźć...- Niall przygryzł wargę.
 Nagle coś w środku mnie przekręciło się, poluzowało i tak jakby ściekło. Poczułam, że wokół mnie jest mokro. Złapałam Harry'ego za rękę, spojrzał na mnie momentalnie, po czym wyszeptałam słabo:
- Wody mi odeszły.
--------------------------------------------------------------------------------
...
...
...
:') Dziękuję. Ostatnio pod rozdziałem pojawił się negatywny komentarz, nie powiem było mi smutno i w ogóle, ale dał mi dużo do myślenia. Dziękuję szczerze tej osobie i no wielkie podziękowania dla tej, która mnie broniła. Ja... Przepraszam, przerwa na ryk... Po prostu dziękuję :* OsoboAnonimie! Twój negatywny komentarz w chuja mi dał do myślenia! Ale jeśli jeszcze raz kurwa powiesz, że nie umiem przeklinać to jebany skurwysynu nie żyjesz! Zapamiętaj to sobie kurwa!
...
...
...
 Jedenaście komentarzy? ^^ Przypominam o nowym blogu! Pierwszy rozdział pojawi się niedługo! #klik
...
...
...
...
...
...
A może blog się tak szybko nie skończy?

niedziela, 8 września 2013

Rozdział 49

 Harry wyszedł do studia, więc postanowiłam coś porobić. Z racji tego, że okrutnie mi się nudziło postanowiłam poprzeglądać ploty o mnie. Może to i było dziwne zajęcie, ale w każdym razie można się było czegoś ciekawego o sobie dowiedzieć. Na przykład, że tylko udaję ciążę i meczę Harry'ego, albo że dziecko może umrzeć. Chwilami śmiałam się głośno i aż płakałam ze śmiechu, niektóre wiadomości były po prostu komiczne. Jak już mi się znudziło komentowanie z anonima, poszłam sprzątać. Przyszło mi mieszkać z człowiekiem, który przykłada wyjątkowo małą uwagę do porządku i postanowiłam go nauczyć tego i owego.
 W pewnym momencie poczułam, że jestem mokra, tam na dole. Uczucie myląco przypominało okres, jak torpeda wystrzeliłam do łazienki. Sprawdziłam i... faktycznie, na mojej białej bieliźnie widniała krew.
===========================================================
 Przyglądałem się z uwagą jak Josh niańczy Lux. To było takie słodkie, nie można było oderwać od nich wzroku. Zastanawiałem się, czy tak samo będzie z moim dzieckiem- od małego będzie przyzwyczajane do sławy i tegoż miejsca, w którym aktualnie się znajdowałem. Melly pójdzie na studia, a ja pewnie zostanę z małą. Dlaczego małą? Wiedziałem, że to dziewczynka od samego początku. Oczywiście Melody upiera się, że to chłopiec i już wymyśla dla niego imię. Z tym, że ja wiem jak się będzie nazywało nasze dziecko.
 Nagle telefon mi zawibrował w kieszeni, serce mi podskoczyło do gardła kiedy usłyszałem płaczliwy głos mojej dziewczyny.
- Ale spokojnie kochanie, spokojnie. Jeszcze raz- zwróciłem na siebie uwagę wszystkich w studiu.
- No bo... bo...- wyszlochała.- Mam krwotok!
- Za pięć minut będę, rozmawiaj ze mną cały czas.
 Zerwałem się z krzesła i natychmiast wypadłem ze studia. Kiedy wsiadłem do samochodu głos Elly stał się bardzo słaby.
- Skarbie, misiu, kochanie, będę już za trzy minutki, dobrze?- starałem się ją uspokoić słodkimi słówkami. Niestety nie usłyszałem nikogo po drugiej stronie słuchawki. Jeszcze chyba nigdy nie wykorzystałem pełnej mocy silnika mojego auta, ale w tamtym momencie raczej przekroczyłem jego możliwości i dojechałem do domu w półtora minuty. Zobaczyłem ją na kanapie trzymającą się za brzuch, nie zemdlała ale widziałem, że jest na krawędzi wszystkiego. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do samochodu, w drodze przypomniałem sobie szpital, w którym miał być poród. Wybrałem numer położnej i powiedziałem, że będziemy za dwie minuty. Nawet nie miałem czasu wytłumaczyć problemu, bo już byliśmy.
=========================================================
 Denerwujące pikanie nie dawało mi spać, mruknęłam w geście niezadowolenia i spróbowałam się przekręcić na bok. Jednak coś mi nie pozwoliło, mianowicie cały rój rurek wokół mnie. Poczułam coś na swojej twarzy i już chciałam to zdjąć, kiedy ktoś mi przeszkodził.
- Ani. Mi. Się. Waż- ostrzegawczy głos Harry'ego skutecznie odwiódł mnie od pomysłu.- To są rurki z tlenem, nawet tego nie dotykaj.
 Po surowych słowach jego twarz złagodniała i pogłaskał mnie delikatnie po policzku. Nic nie rozumiałam, nie wiedziałam gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Czegoś mi brakowało. Zaraz, zaraz...
- Co z dzieckiem?!- moje oczy momentalnie rozszerzyły się do wielkości spodków.
- Spokojnie kochanie, już wszystko w porządku- widziałam, że Harry okłamuje zarówno mnie i siebie.
- Wcale, że nie...- wyszeptałam słabo.- Co się stało?
- Zadzwoniłaś do mnie, że masz krwotok. W szpitalu to potwierdzili, na osiemdziesiąt procent...
- Na osiemdziesiąt procent, co?!- histeria opanowała moje ciało.
- Dziecko umrze...- na te słowa zrobiło mi się czarno przed oczami. Pamiętam jeszcze tylko mój histeryczny szloch.
-----------------------------------------------------------------------------------
 Wpadłam z przyjaciółkami na zajebisty pomysł. Jako, że blog niedługo powoli będzie zmierzał ku końcowi (ale mi się rymnęło, nie ma co) to wyszła inicjatywa pisania wspólnego hajsu. Of kors zacznę także smolić nowego własnego i was o tym poinformuję. Na razie zwiastun wspólnego bloga #klik pierwszy rozdział zapewne pojawi się dzisiaj #here
Dziesięć komów!

piątek, 6 września 2013

Rozdział 48

- A teraz głęboki wdech i wydech, wdech i wydech- wykonywałam powoli zalecenia pani instruktor. Harry obok mnie robił to samo, jemu się to chyba nawet bardziej przydawało.
 To był jednak dobry pomysł, żeby chodzić na szkołę rodzenia. Oboje się denerwowaliśmy nie wiadomo po co, rzucaliśmy w siebie sarkazmem i ironią, raz talerze latały po kuchni. Po sytuacji z rozbitym kryształowym wazonem się poryczałam i wpadliśmy na pomysł chodzenia do szkoły rodzenia. Byłam w siódmym tygodniu ciąży, niby niewiele a jednak już coś. Miałam już oponkę i chodziłam dumnie, prezentując każdemu że niedługo będę mamą.
 Pewnego razu kiedy mnie nie było wkradł się na mojego Twittera, Facebooka, Instagrama i inne duperele, żeby... je usunąć! Zrobiłam mu później taką awanturę, że oboje skończyliśmy wtuleni w siebie ze łzami w oczach. Oczywiście w tym jakże napiętym czasie były także ultra romantyczne momenty, potrafił być tak słodki jak tylko on umiał. Przynosił mi kwiaty, czekoladki, zdarzały nam się nawet aż za bardzo romantyczne momenty.... Modliłam się w duchu, żeby przypadkiem nie stało się coś dzidziusiowi. Niestety, moje zapędy były czasami nieposkromione, Harry aż się ze mnie podśmiewał.
- No dobrze, na dzisiaj już kończymy- usłyszałam znowu głos instruktorki.- Proszę tatusiów, aby pamiętali o wszystkich radach, które tutaj padły.
 Uśmiechnęła się do nas wszystkich uroczo, zebrała swoje dokumenty i pożegnała się z nami. Kiedy tylko wstałam koło mnie zmaterializowała się Jessica, słodka blondynka która była w tym samym momencie co ja.
- Masz dzisiaj czas na zakupy?- w jej oczach błysnęła radość.
- Pewnie, mam czasu aż za dużo- uśmiechnęłam się do niej.
- To świetnie! Za godzinę w galerii?- jej uśmiech był tak szczery i tak niewinny, że z trudem mogłam myśleć o jej macierzyństwie.
- Jesteśmy umówione- objęłyśmy się i chwyciłyśmy za ręce naszych chłopaków, odrywając ich tym samym od jakiejś rozmowy.
 Pojechaliśmy z Harrym do domu moich rodziców, nakazali nam siebie odwiedzać zawsze po zajęciach. Tata jeszcze nie do końca pogodził się z tym, że będę mamusią ale już trochę przyjmował do wiadomości i nawet prowadził ze mną normalną konwersację. Oczywiście coś musiało się schrzanić w moim idealnym życiu, ojciec razem z tatą Harry'ego się pokłócili. Nie wiem o co, pewnie o jakieś męskie pierdoły. Co z tego, że rodzice Haza byli rozwiedzeni? Mnie to nie przeszkadzało, jeśli tylko nie będą się kłócić przy dziecku.
 Najtrudniej było wytłumaczyć dziewczynkom co się dzieje. Nie rozumiały dlaczego nagle jest wokół mnie taki szum, czemu ludzie na ulicy się na mnie gapią. Musiałam z nimi przeprowadzić poważną rozmowę, na całe szczęście większość przyjęły do rozumu. Były tylko strasznie ciekawe dzidziusia w moim brzuchu, ciągle próbowały go zobaczyć, ale nigdy im się nie udawało. Tłumaczyłam im, że to tylko na razie takie małe stworzonko i, że dopiero dziecko urośnie. Obiecałam im, że będą mogły poczuć jak kopie, być ze mną na końcowym USG i zobaczyć swojego siostrzeńca lub siostrzenicę po porodzie. Oczywiście najpierw sama je zobaczę, tak już chciałam trzymać je na rękach!
- No i jak tam z dzieckiem? Wszystko w porządku?- sprowadził mnie na ziemię tata.
- Tak, tak, oczywiście- mruknęłam i dalej wpatrywałam się w coś za oknem.
- Jesteś jakoś mało rozmowna, Melody- zwrócił mi uwagę, ale ja mu nie odpowiedziałam.- Melody- nic.- Melody- zero.- Melody!- podniósł głos.- Melody, do cholery!- odwróciłam do niego gwałtownie głowę i objęłam się za brzuch.
- Nie. Przeklinaj. Przy. Dziecku.- wysyczałam przez zęby niebezpiecznie niskim tonem.
- Daj spokój, ono nawet jeszcze nie żyje!- na te słowa zerwałam się gwałtownie z kanapy i wyleciałam z pokoju, słysząc za sobą Harry'ego. Doszły mnie też jego przekleństwa i gwałtowna wymiana zdań między mężczyznami. Kiedy do mnie przybiegli ja wychodziłam właśnie wkurwiona z domu.
- Idziemy Harry- warknęłam i pociągnęłam go za rękę.- Dziecko nie będzie słuchało tego... tego... ignoranta!
 Chłopak popatrzył na mnie z lekkim zdezorientowaniem w oczach i zaraz pomógł mi wsiąść do auta. Kiedy ruszyliśmy potok łez wylał mi się z oczu. Jak mogłam tak się zachować?! Przecież to karygodne! Ale on jednakże obraził mojego dzidziusia... A to chuj! Ale z kolei ja nie reagowałam jak mówił do mnie... Czyli to moja wina! Z innej strony, nie musiał tak obrażać mojego skarba! Ach!
 Zgięłam się wpół z powodu potwornego bólu. Wszystko we mnie aż się gotowało ze złości na ojca, samą siebie i piekielnej agonii.
- Melody?!- głos przerażonego Harry'ego natychmiast ustawił mnie do pionu.- Co ci jest?!
- To nic, tylko nerwobóle- wysapałam po fali bólu. Pogładziłam się po wystającym brzuchu i opadłam na fotel.
----------------------------------------------------
Yolololo, witam! Jak pierwszy tydzień w szkole? :D U mnie kapeć. Mam tak zdrowo jebniętą klasę, że wytrzymać się nie da! Za chuja nie można z nimi wytrzymać... Sorry, że się wam tutaj tak żalę, ale po prostu nie mam do kogo, a wy jesteście kochani i na pewno zrozumiecie :* A jak u was? Czy jest tu jeszcze jakiś maniakalny fan Colda i Darka? ;) Dwanaście komentarzy!

czwartek, 5 września 2013

Rozdział 47

 Nerwowo skubałam palce i zagryzałam wargę. Podniesione brwi Harry'ego mówiły jasno: tak czy nie?
- No przecież muszą się dowiedzieć, że rodzina się powiększy!- wymamrotałam i wlepiłam wzrok w haftowaną kołdrę.
- Oczywiście, ale chcesz żeby dowiedzieli się wszyscy za jednym razem czy oddzielnie?
- Muszą się też poznać i chyba nie przetrwałabym dwa razy takiego napięcia. Nie w takim stanie- odruchowo złapałam się za brzuch.
 To był mój taki tik nerwowy, przez ostatni tydzień nabrałam potrzeby odczuwania dziecka. Harry patrzył na to z małym uśmieszkiem na ustach, był podobny do tego jak wyszliśmy od lekarza. Szczerzył się wtedy jak głupi i co chwila skakał krzycząc: jestem tatusiem, jestem tatusiem! Będziemy rodzicami, wiesz? Hura!
- Będzie dobrze, skarbie- złapał mnie za ręce i potarł moje kostki.
- Wierzę ci- przysunęłam się do niego i wtuliłam mocno w jego tors. Objął mnie opiekuńczo i westchnął.
- No to teraz tylko jeszcze wybierzemy restaurację i będzie okej, tak?-spojrzał na mnie w dół.
- Pewnie, a już o jakiejś myślisz?
 Haz uśmiechnął się tajemniczo.
                                                                            ***
- No chodź już, no! Na pewno ślicznie wyglądasz!- jęknął z parteru Harry.
- Poczekaj jeszcze dosłownie pięć minut, kochanie!- odkrzyknęłam mu i dalej szarpałam się z kolią.
 Była taka delikatna (przynajmniej na taką wyglądała) i nie chciałam jej zepsuć. Od pół godziny siedziałam w łazience i próbowałam coś z tym zrobić. Za chwilę usłyszałam jakieś głuche dudnienie na dole i już chciałam pytać co się dzieje, kiedy drzwi do łazienki raptownie się otworzyły.
- Co ty tutaj jeszcze robisz, hmm?- podszedł do mnie i oparł się rękoma po obu stronach oparcia krzesła.
- Próbuję to zapiąć- wymamrotałam ze skupieniem.
- Pomogę ci- uśmiechnął się i złapał za zawieszkę.
 Chwilę później diamentowa kolia zdobiła moją szyję, a Harry wpatrywał się w nią z pożądaniem w oczach.
- Wiesz jak chętnie zdarłbym teraz z ciebie tę kieckę?- pomógł mi wstać.
- Wiem, ale nie mamy teraz czasu- zbliżyłam swoje usta do niego i namiętnie pocałowałam. Nie był mi dłużny, jego język czynił cuda. Dopiero kiedy kazałam mu przestać się zatrzymał.
- Wiesz, chyba mam teraz niewydolność oddechową- całował mnie tak mocno, że czułam jak puchną mi usta.
 Zaśmiał się tylko cicho, dotknął czule mojego brzucha i sprowadził mnie powoli na dół. Wsiedliśmy do samochodu i zaczęliśmy jechać w nieznanym mi kierunku, ale Harry wydawał się świetnie rozpoznawać w sytuacji. Kiedy dojechaliśmy mało szczęka mi nie opadła z wrażenia. Budynek sam w sobie musiał kosztować kupę forsy, nie mówiąc już o wystroju wnętrz. Chłopak wstał, obszedł samochód i podał mi rękę. Gdy wysiadłam rzucił kluczyki parkingowemu i poprowadził mnie do środka. Tak jak się spodziewałam było niesamowicie- wielkie żyrandole, mnóstwo cholernie drogiego alkoholu i w siana bogatych ludzi. Poczułam się trochę niekomfortowo, co Harry natychmiast wyczuł.
- Nie denerwuj się skarbie, mamy zarezerwowaną salę tylko dla siebie.
 Trochę się rozluźniłam, ale kiedy zobaczyłam tą "salę" prawie się popłakałam. Było jeszcze więcej tego wszystkiego i na dodatek przy stole siedziały obie rodziny.
- Przepraszamy za spóźnienie, ale kobiety mają to do siebie, że potrafią trzy godziny siedzieć przed lustrem- spojrzał na mnie wymownie.
- Wcale nie siedziałam trzy tylko dwie, a przypomnę ci że ty też potrafisz nie mało wybierać garnitury- wystawiłam mu język, na co żartobliwie zmrużył oczy.
                                                                      ***
 Kolacja przebiegała spokojnie, większych sporów nie było. Czasami tylko obie strony się o coś posprzeczały, ale to normalka na pierwszym spotkaniu. Jednak te niektóre styki wyglądały poważnie i wkraczaliśmy z Harrym do akcji.
 Po zupie i głównym daniu byłam wycieńczona na amen. Wstałam od stołu i zaraz wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Harry też już chciał wstawać, ale pokazałam mu ręką że może usiąść.
- Idę tylko do łazienki, zaraz wracam.
 Gdy tylko znalazłam się w wykafelkowanym pomieszczeniu od razu przylepiłam się do toalety. Wyleciał ze mnie cały obiad i... czy to była krew?! Nie mogłam gapić się na mozaikę w muszli, bo dalej się ze mnie wylewało. Kiedy skończyłam, przemyłam usta i wróciłam do rodziny. Wszyscy na mnie patrzyli jak na upiora.
- Jesteś strasznie blada kochanie- mama przekrzywiła głowę.
- To nic- uśmiechnęłam się najszczerzej jak mogłam.
 Harry pochylił się nad moją szyją niby coś poprawiając.
- Wymiotowałaś?- skinęłam głową.- Dobrze już?
 Znowu skinęłam i wtuliłam się w niego. Zaraz na salę przyszli kelnerzy niosąc desery.
- Jak ciebie nie było to już zamówiliśmy, ale coś nie podejrzewam żebyś miała ochotę- Haz popatrzył na mnie.
- Nie, ja mam już dosyć- wyjęłam z kieszeni komórkę, żeby się czymś zając i zobaczyłam trzy tysiące nieodebranych połączeń od dziewczyn. Postanowiłam później wyjaśnić im sytuację, chociaż i tak pierwsze się dowiedziały o ciąży. Nagle ktoś mnie delikatnie puknął w ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam Stephanie.
- Muszę siusiu- wyszeptała mi na ucho, a ja się uśmiechnęłam. Wzięłam ją za rączkę, wstałam i już zobaczyłam pełne niepokoju spojrzenie chłopaka.
- Idę tylko z małą- wyjaśniłam z uśmiechem i poszłyśmy do łazienki.
                                                                             ***
 Desery znikły bardzo szybko, przyniesiono nam szampana w kieliszkach i butelki w miskach z lodem. Wstaliśmy razem z Harrym, w tym ja z galopującym sercem. Wszyscy zwrócili się do nas, Haz obejmował mnie w talii.
- Chcielibyśmy coś ogłosić- wyjaśnił z wielkim uśmiechem na ustach, zobaczyłam jak jego siostra otwiera usta ze zdumienia.- W ostatnich tygodniach zdarzyło się coś niesamowitego. Mianowicie- tu spojrzał na mnie- oczekujemy dziecka.
 Wszyscy na sali jak na zawołanie zaklaskali i z uśmiechami się na przypatrywali. Niektórzy ze sztucznymi (czytaj obaj ojcowie), ale zawsze.
 Potem wznieśliśmy toast (znaczy kto wzniósł ten wzniósł, ja nie mogłam pić alkoholu) i reszta wieczoru zapowiadała się względnie dobrze. Jednak dla mnie tak nie było.
- A co z małżeństwem? Dziecko przecież nie może być wychowywane przez dwóch rodziców oddzielnie- pytanie mamy Harry'ego lekko mnie rozproszyło. Co? Jaki ślub?
- A dom? Do malucha trzeba mieć wszystko podporządkowane!- już chciałam odpowiadać, ale przerwało mi kolejne pytanie.
- A poród? Wybraliście już szpital?
- Nie, ale...
 Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ zasypał mnie grad innych pytań. Odwracałam zdezorientowana głowę w różne strony i nie mogłam się ogarnąć. Po setnym ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam cichutko płakać. Natychmiast wszystkie głosy umilkły i został tylko mój szloch.
- Spokojnie kochanie, ćśśś....- Harry przycisnął mnie do siebie.- Wszystko będzie w porządku.
 Potem coś tam naględził, że musimy się już zbierać bo jestem zmęczona itp. itp. it, kurwa, d.
------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że dopiero teraz, ale mam naprawdę napięty plan. Dzisiaj zaczynam o 9.50 więc mam trochę więcej czasu. Dlatego na pewno rozdziały będą w czwartki, nie wiem jak z resztą tygodnia.... Poproszę dziesięć komentarzy :*

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 46

 W ciemnych okularach i wielkim kapeluszu, na Bonda skradałam się do warzywniaka. Ja i dziecko musieliśmy się dobrze odżywiać, a to był jedyny dobry sklep z ekologicznym jedzeniem. W środku miasta. Starałam się zachowywać normalnie, a nie jak walnięta kura, ale coś mi nie wychodziło. Gdy już zakradłam się do sklepu mało gały mi nie wystrzeliły na wierzch: Harry i Louis stali na środku i podpisywali autografy! Zaraz się opanowałam i minęłam ich szybko, starając się zbytnio nie pokazywać im mojej sylwetki. Zresztą miałam inny kolor włosów, byłam mocno umalowana i bluza zwisała ze mnie jak z wieszaka. Tak w zasadzie makijażu nie było widać bo kapelusz przesłaniał wszystko, był o podwójnym znaczeniu- chronił mnie od słońca i Harry'ego.
 Kiedy wybierałam produkty naszła mnie chęć pokazania się chłopakowi. Była tak silna, potrzeba dotknięcia jego skóry, włosów, chociaż tylko na chwilkę. Nagle za sobą usłyszałam Lou, mówiący że sorry ale chcą sobie kupić śniadanie. Fanki jęknęły, ale odeszły od nich. Pospiesznie zaczęłam pakować rzeczy do koszyka i w te pędy zainstalowałam się w kolejce. Za mną stanął jakiś pan wielkości wejścia do sklepu razem z rozwrzeszczanym dzieciakiem. Jak sobie wyobraziłam, że takie może być moje maleństwo to od razu przysięgłam sobie lepiej je wychować. I wtedy za tym bachorem pojawił się Lou. W popłochu usunęłam się z jego pola widzenia jak tylko mogłam, byłam jeszcze szczupła więc kłopotu specjalnie nie było. Zasłoniłam twarz włosami i mogłam spokojnie wyładować produkty, gdy już była moja kolej. Wyjęłam telefon bo ktoś do mnie dzwonił i z przerażeniem stwierdziłam, że to Harry po drugiej stronie sklepu. Nerwowo spacerował wzdłuż półek trzymając urządzenie przy uchu i mamrocząc coś tam. Szybko schowałam telefon do kieszeni i wyciągnęłam portfel. Zapłaciłam za zakupy i najszybciej jak mogłam wyszłam ze sklepu, poszłam w stronę samochodu i wsiadłam do środka. Oparłam się czołem o kierownicę i chwyciłam komórkę, z wrażenia wytrzeszczyłam oczy. Sto szesnaście nieodebranych, sześćdziesiąt wiadomości i wszystko od Harry'ego! Jemu chyba naprawdę zależy... No i co z tego! Nie pozwolę mu zepsuć sobie kariery!
 Wkurzona na siebie odpaliłam auto i pojechałam do domu. Po drodze jeszcze wpadłam do księgarni i cukierni. Miałam ochotę na obleśne romansidło i obrzydliwie słodkiego eklerka. Zazwyczaj unikałam kalorii, ale doszłam do wniosku że i tak będę gruba, więc po co się powstrzymywać? Kiedy wróciłam do domu, usiadłam na fotelu w małym pomieszczeniu z półkami na książki (zwanym przez mnie osobiście biblioteką), wzięłam paczkę eklerków i zaczęłam czytać coś o wielkiej miłości. Po paru stronach wszystko paradoksalnie pasowało mi do Harry'ego i mnie, a po paru rozdziałach wiedziałam co będzie dalej. Mimo wszystko wchodziłam w tą historię głębiej i głębiej, czasami pojedyncze łzy kapały mi na policzki ze wzruszenia. Gdy skończyłam malutki tomik stwierdziłam, że chciałabym żeby moja własna opowieść właśnie tak się skończyła.
 Nagle podskoczyłam do góry na dźwięk dzwonka do drzwi. Bez większego zastanawiania się wstałam i poszłam otworzyć. Dzięki postaci, którą chwilę później zobaczyłam, zemdlałam.
                                                                             ***
 Ktoś ostrożnie, bardzo ostrożnie przytulał mnie do siebie. Zawsze i wszędzie rozpoznałabym ojca mojego dziecka! Nie chciałam po sobie poznać, że się obudziłam ale słone kropelki spłynęły po mojej twarzy. Zaszlochałam delikatnie i momentalnie uścisk Harry'ego się wzmocnił.
- Ha-arry...- zakrztusiłam się płaczem.
- Spokojnie kochanie, ćśśś- pogładził mnie po głowie.- Widzę, że bardzo dużo wymiotujesz, bo masz aż wybroczyny na twarzy. Czy chcesz mi coś powiedzieć?
- Kocham cię!- zarzuciłam mu ręce na szyję i zaszlochałam gorzko.
- Wiem skarbie, dlatego tu jestem- pocałował mnie w czoło. - Ale mi chodzi o zwracanie posiłków. Schudłaś tak, że cię prawie nie widać, a powinnaś mieć już lekko zaokrąglony brzuszek- zaśmiał się delikatnie.
- No bo to wszystko przez tą dietę!
- Jaką dietę?
 No więc opowiedziałam mu wszystko, kiedy skończyłam nie odezwał się. Leżał po prostu koło mnie i wpatrywał się gdzieś w ścianę. Dopiero po jakichś piętnastu minutach usłyszałam go.
- Wiesz jak to się nazywa? Takie wymiotowanie?- pokręciłam przecząco głową.- Bulimia. To jest choroba, słonko, takie coś trzeba leczyć. A powiedz mi, jesz dużo?
 Znowu zaprzeczyłam, ostatnio właśnie prawie w ogóle nic nie jadłam i dopiero dzisiaj się wybrałam po jedzenie.
- Kochanie, nieźle się tu zabunkrowałaś. Gdybym nie miał znajomości to w życiu bym cię tutaj nie znalazł!
- A kto ci powiedział, że tutaj jestem?- spojrzałam mu w oczy.
- Mam kumpla w Apple'u, namierzył adres IP* twojego telefonu i jakimś cudem nagle miał dostęp do wszystkich twoich danych w komórce. Kiedy Cher mi powiedziała, że gdzieś pojechałaś to od razu pojechałem do studia, miał tam akurat być i coś tam instalować.
 Nagle zapomniałam o całym Bożym świecie. Liczyło się tylko tu i teraz, razem z Harrym.
                                                                          ***
 Przez cały lot samolotem miałam mdłości, co chwila latałam do łazienki i praktycznie tam spędziłam większość podróży. Kiedy lądowaliśmy byłam zielona, a jak wróciłam do domu- czerwona. Właściwie to nie pojechałam do domu tylko do Harry'ego, ale co z tego- przecież jest tatusiem naszego dzidziusia, nie?


*#adres IP
------------------------------------
No to co, dwanaście komentarzy? :D No jak przy poprzednim rozdziale pobiliście rekord komów, to myślę że dacie radę! :*

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 45

 W łóżku bez niego było tak pusto... Leżałam wśród ciemnej nocy, nasłuchując szumu wiatru i ciszy. Mdłości chwytały mnie co chwila i powoli zaczynałam żałować, że opuściłam Harry'ego. To było takie... dziwne, że nie jestem z nim i zarazem przerażające, że mam w sobie jego dziecko. Czułam się potwornie nie mówiąc mu tego, ale wiedziałam co się stanie po wyjściu na światło dzienne tej informacji. Wszyscy by mnie zabili, z rodzicami i chłopakami z zespołu na czele. Przecież zepsułabym im karierę! Haz dla dobra rodziny zostawiłby One Direction i ożenił się ze mną, a ja do końca życia bym sobie tego nie wybaczyła. Znowu przyszła mi pewność, że bardzo dobrze zrobiłam i koniec kropka.
 Kolejna myśl przyszła mi do głowy- kiedy rodzice się zorientują, że wcale nie pojechałam na wakacje? Że nie ma mnie tam, gdzie według nich powinnam być? Czy zrobią mi awanturę za dziecko? Ech, nie ma to jak wesołe myśli.
 Nagle gdzieś coś w środku mnie... poruszyło się? Nie, to raczej za mocne słowo, ale tak jakby dało mi znać o swoim istnieniu. Przyłożyłam rękę do brzucha i bardzo cichutko wyszeptałam:
- Jestem tutaj kochanie, mamusia nie pozwoli żeby cokolwiek ci się stało- mała łza spłynęła mi po policzku i zniknęła kapiąc.- Mamusia cię kocha.
                                                                             ***
 Następnego dnia obudziłam się z wesołą myślą poznania sąsiadów. Z uśmiechem na ustach postanowiłam ubrać się jednak normalnie i pójść popielić do ogródka- widziałam jak wiele młodych matek z apartamentów obok to robi. Zebrałam więc potrzebne rzeczy, nałożyłam na oczy zielone soczewki po czym dziarskim krokiem ruszyłam na dół. Faktycznie- dużo kobiet tylko trochę starszych ode mnie siedziało na leżakach na tarasie i rozmawiało. Gdy do nich podeszłam z wielkim zdziwieniem zobaczyłam dziewczynę w moim wieku z ogromnym brzuchem.
- Cześć!- pomachała do mnie.
- Hej- odmachałam jej nieśmiało i jeszcze bardziej się zbliżyłam.
- Mieszkasz tutaj? Och, w ogóle gdzie moje maniery! Jestem Samantha Roksord, to jest Roselinne i Alish- promieniowała wręcz szczęściem pokazując po kolei swoje koleżanki. Mówiła oczywiście po francusku, nie było więc kłopotu się porozumieć.
- Ja jestem Melody Furlought- podałam jej rękę, którą uścisnęła z wielkim uśmiechem. Była blondynką, podejrzewam że przed ciążą była naprawdę szczupła.
- Siadaj Mel, chcesz coś do picia?
 I tak się zaczęły moje relacje z sąsiadkami. Wszystkie okazały się bardzo miłe, a mąż Sam był powalająco uprzejmy: jednakże Harry był stokrotnie lepszy. Gdy poprosiły mnie o swoją historię, powiedziałam tylko o moim samotnym macierzyństwie i boskim chłopaku, ale nie podałam jego imienia. Bałam się, że może gdzieś przeczytają, że mnie szuka albo co gorsza któraś z czterech córek Roselinne mnie rozpozna. Nie chciałam ryzykować.
 Po kilku godzinach gadania bez przerwy i obgadywania hollywoodzkich gwiazd byłam tak zmęczona, że musiałam iść po prostu do domu. Od razu się położyłam i przez cały czas śniłam o Harrym.
=================================================================
 Ze zdenerwowaniem siedziałem koło Louisa i Liama w samolocie. Musieli mnie trzymać, żebym nie podskakiwał co chwila z niecierpliwości albo chodził do pilota i go popędzał. Trzy godziny już siedziałem w tej piekielnej maszynie i już trzy godziny nie mogłem przestać się gotować ze złości. Koncert! Taki warunek postawił mi Paul w zamian, że tam pojedziemy. Wszystkie bilety zostały wyprzedane praktycznie w dziesięć minut i śmiało mogliśmy lecieć. Musiałem ją zobaczyć... Chociaż jeden raz, nawet jeśli nie będzie chciała ze mną rozmawiać! Nie obchodzi mnie to, że dziecko może zniszczyć mi karierę. Zawsze najważniejsza była ona.
 Kiedy tajemniczy głos z głośnika oznajmił, że lądujemy wydarłem się z radości na cały samolot. Niall zapchał mi usta kanapką.
- Zamknij... się- popatrzył mi w oczy po czym poszedł na fotel.
=================================================================
 Zmęczona, zmaltretowana, zmiętoszona i wypluta siedziałam na kanapie przed telewizorem. Powód? ON był w telewizji. ON i reszta chłopaków. ON siedział w limuzynie i to ON machał uśmiechnięty do kamery. Do jakiej kurwy chuja on mnie tutaj znalazł?! Przecież schowałam się na takim cholernym zadupiu, że to głowa boli! Ale nie, ON miał ból dupy i musiał ją zawlec aż tutaj, żeby spróbować mnie zaciągnąć z powrotem do domu tak jak wcześniej. Tylko że teraz mi nie wyperswaduje ciąży i będzie musiał się z tym wszystkim pogodzić. Jak będzie trzeba to posunę się do bardziej drastycznych rzeczy...
---------------------------
11 komentarzy!!!!!

Rozdział 44

 Ze łzami w oczach i mokrymi policzkami siedziałam przy kartce papieru. Była już cała pomoczona, miejscami tusz się zamazywał i nie było widać liter. Od paru godzin układałam tekst w całość, nie mogłam się skupić na jednej rzeczy, bo zaraz moje ręce lądowały na brzuchu, powodując jeszcze większy szloch. Ciąża to nie było to, czego chciałam. Zawsze marzyłam, że dowiem się o tym w cudowny sposób i pobiegnę do męża mu o tym powiedzieć. Ale męża nie było, ojciec był sławnym gwiazdorem, idolem nastolatek, a matka zwyczajną studentką. Nie chciałam aborcji, w życiu nie zabiłabym swojego dziecka. Ale nie miałam powodów by psuć karierę Harry'ego, więc zwyczajnie wyjechałam do Châteauroux, do Francji. Czasami warto było mieć kupę siana i na nic nie wydawać, szybko wybrałam sobie apartament i kupiłam go. Celowo wybrałam miasto które może wielkością nie było Paryżem, ale ludu sporo. Postanowiłam się nie wychylać i już pierwszego dnia zmieniłam #kolor włosów oraz #styl. Długa, obszerna bluza skutecznie zakrywała moje coraz większe ciałko i dodatkowo była bardzo wygodna.
 Pisząc list bardzo często wpatrywałam się w słowa:
        Harry!
   Wybacz mi, ale nie możemy być dłużej razem,
   Przeszkadzają mi fanki, flesze i inne rzeczy.
   Denerwuje mnie Twoja natarczywość i opiekuńczość,
   Zdecydowałam więc, że rzucę Cię w najdelikatniejszy możliwy sposób-
   Napiszę list.
   Nie chcę abyś mnie szukał, nie kocham Cię już,
   Znajdź sobie lepszą ode mnie, taką która będzie Cię szanowała.
   Nie licz już na mnie, nie masz szans na dalszy związek,
   Myślę, że powiedziałam Ci już wszystko, zatem żegnam Panie Styles!
                                                         Twoja Była
 Znowu samotna łza spadła na karteczkę i znowu przetarłam ją rękawem mojej długiej bluzy.
=============================================================
 Z telefonem przy uchu wszedłem roześmiany do domu, Gemma opowiadała o pewnej sytuacji. Po prostu płakałem ze śmiechu, nie mogłem się powstrzymać. Jednak musiałem się pożegnać, bo przy Melly nie mogłem się zachowywać jak wariat. Rozłączyłem się i na palcach wszedłem po schodach. Jakież zdziwienie mnie spotkało, gdy nie zastałem mojej dziewczyny w sypialni! Nie było jej w łazience, salonie ani kuchni, przetrząsnąłem dosłownie cały dom zanim do mnie dotarło, że mogę przecież zadzwonić. Pospiesznie wybrałem jej numer, ale rozczarowanie mnie zalało. Zamiast dalej się do niej dobijać zadzwoniłem do Cher.
- T-ak?- odebrała z drżącym głosem.
- Wiesz gdzie jest Melody?
 Nagle się rozłączyła, a ja stałem ze zdziwioną miną w przedpokoju. Schowałem w końcu telefon i postanowiłem pojechać do tej nieszczęsnej dziewczyny. Gdy byłem już na miejscu mało się nie zabiłem kiedy biegłem do drzwi. Prawie rozwaliłem dzwonek zanim przerażona twarz Charlotte pokazała mi się.
- Nie ma jej tu...- jeszcze nigdy nie słyszałem u niej tak słabego głosu.
- To gdzie jest?- rozłożyłem bezradnie ręce.
- Harry... ona...- wzięła głęboki oddech.- Ona nie chce cię już więcej widzieć, nie kocha cię już i ma cię dość. Niedługo dostaniesz od niej list, ale na razie daj jej spokój. Idź do domu, przemyśl sobie wszystko i tyle.
 Po jej minie widziałem, że coś jest nie tak.
- Ona jest w ciąży, prawda?- wyszeptałem.
 Dziewczyna pokiwała lekko głową i westchnęła z ulgą.
- Ona nie wie, że ty wiesz. A ja nie wiem, gdzie ona jest- zamachała rękami wokół głowy.- Może być dosłownie wszędzie na świecie, stać ją na wszystko i dodatkowo nic nam nie powiedziała i...
- Dziękuję Charlotte, jestem twoim dłużnikiem!- do głowy wpadł mi szalony pomysł.
 Wpadłem do auta i z prędkością światła wystrzeliłem do studia.
--------------------------------------------------------------------------------
 Poprawicie trochę moją samoocenę i dacie mi dziesięć komów?