poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 46

 W ciemnych okularach i wielkim kapeluszu, na Bonda skradałam się do warzywniaka. Ja i dziecko musieliśmy się dobrze odżywiać, a to był jedyny dobry sklep z ekologicznym jedzeniem. W środku miasta. Starałam się zachowywać normalnie, a nie jak walnięta kura, ale coś mi nie wychodziło. Gdy już zakradłam się do sklepu mało gały mi nie wystrzeliły na wierzch: Harry i Louis stali na środku i podpisywali autografy! Zaraz się opanowałam i minęłam ich szybko, starając się zbytnio nie pokazywać im mojej sylwetki. Zresztą miałam inny kolor włosów, byłam mocno umalowana i bluza zwisała ze mnie jak z wieszaka. Tak w zasadzie makijażu nie było widać bo kapelusz przesłaniał wszystko, był o podwójnym znaczeniu- chronił mnie od słońca i Harry'ego.
 Kiedy wybierałam produkty naszła mnie chęć pokazania się chłopakowi. Była tak silna, potrzeba dotknięcia jego skóry, włosów, chociaż tylko na chwilkę. Nagle za sobą usłyszałam Lou, mówiący że sorry ale chcą sobie kupić śniadanie. Fanki jęknęły, ale odeszły od nich. Pospiesznie zaczęłam pakować rzeczy do koszyka i w te pędy zainstalowałam się w kolejce. Za mną stanął jakiś pan wielkości wejścia do sklepu razem z rozwrzeszczanym dzieciakiem. Jak sobie wyobraziłam, że takie może być moje maleństwo to od razu przysięgłam sobie lepiej je wychować. I wtedy za tym bachorem pojawił się Lou. W popłochu usunęłam się z jego pola widzenia jak tylko mogłam, byłam jeszcze szczupła więc kłopotu specjalnie nie było. Zasłoniłam twarz włosami i mogłam spokojnie wyładować produkty, gdy już była moja kolej. Wyjęłam telefon bo ktoś do mnie dzwonił i z przerażeniem stwierdziłam, że to Harry po drugiej stronie sklepu. Nerwowo spacerował wzdłuż półek trzymając urządzenie przy uchu i mamrocząc coś tam. Szybko schowałam telefon do kieszeni i wyciągnęłam portfel. Zapłaciłam za zakupy i najszybciej jak mogłam wyszłam ze sklepu, poszłam w stronę samochodu i wsiadłam do środka. Oparłam się czołem o kierownicę i chwyciłam komórkę, z wrażenia wytrzeszczyłam oczy. Sto szesnaście nieodebranych, sześćdziesiąt wiadomości i wszystko od Harry'ego! Jemu chyba naprawdę zależy... No i co z tego! Nie pozwolę mu zepsuć sobie kariery!
 Wkurzona na siebie odpaliłam auto i pojechałam do domu. Po drodze jeszcze wpadłam do księgarni i cukierni. Miałam ochotę na obleśne romansidło i obrzydliwie słodkiego eklerka. Zazwyczaj unikałam kalorii, ale doszłam do wniosku że i tak będę gruba, więc po co się powstrzymywać? Kiedy wróciłam do domu, usiadłam na fotelu w małym pomieszczeniu z półkami na książki (zwanym przez mnie osobiście biblioteką), wzięłam paczkę eklerków i zaczęłam czytać coś o wielkiej miłości. Po paru stronach wszystko paradoksalnie pasowało mi do Harry'ego i mnie, a po paru rozdziałach wiedziałam co będzie dalej. Mimo wszystko wchodziłam w tą historię głębiej i głębiej, czasami pojedyncze łzy kapały mi na policzki ze wzruszenia. Gdy skończyłam malutki tomik stwierdziłam, że chciałabym żeby moja własna opowieść właśnie tak się skończyła.
 Nagle podskoczyłam do góry na dźwięk dzwonka do drzwi. Bez większego zastanawiania się wstałam i poszłam otworzyć. Dzięki postaci, którą chwilę później zobaczyłam, zemdlałam.
                                                                             ***
 Ktoś ostrożnie, bardzo ostrożnie przytulał mnie do siebie. Zawsze i wszędzie rozpoznałabym ojca mojego dziecka! Nie chciałam po sobie poznać, że się obudziłam ale słone kropelki spłynęły po mojej twarzy. Zaszlochałam delikatnie i momentalnie uścisk Harry'ego się wzmocnił.
- Ha-arry...- zakrztusiłam się płaczem.
- Spokojnie kochanie, ćśśś- pogładził mnie po głowie.- Widzę, że bardzo dużo wymiotujesz, bo masz aż wybroczyny na twarzy. Czy chcesz mi coś powiedzieć?
- Kocham cię!- zarzuciłam mu ręce na szyję i zaszlochałam gorzko.
- Wiem skarbie, dlatego tu jestem- pocałował mnie w czoło. - Ale mi chodzi o zwracanie posiłków. Schudłaś tak, że cię prawie nie widać, a powinnaś mieć już lekko zaokrąglony brzuszek- zaśmiał się delikatnie.
- No bo to wszystko przez tą dietę!
- Jaką dietę?
 No więc opowiedziałam mu wszystko, kiedy skończyłam nie odezwał się. Leżał po prostu koło mnie i wpatrywał się gdzieś w ścianę. Dopiero po jakichś piętnastu minutach usłyszałam go.
- Wiesz jak to się nazywa? Takie wymiotowanie?- pokręciłam przecząco głową.- Bulimia. To jest choroba, słonko, takie coś trzeba leczyć. A powiedz mi, jesz dużo?
 Znowu zaprzeczyłam, ostatnio właśnie prawie w ogóle nic nie jadłam i dopiero dzisiaj się wybrałam po jedzenie.
- Kochanie, nieźle się tu zabunkrowałaś. Gdybym nie miał znajomości to w życiu bym cię tutaj nie znalazł!
- A kto ci powiedział, że tutaj jestem?- spojrzałam mu w oczy.
- Mam kumpla w Apple'u, namierzył adres IP* twojego telefonu i jakimś cudem nagle miał dostęp do wszystkich twoich danych w komórce. Kiedy Cher mi powiedziała, że gdzieś pojechałaś to od razu pojechałem do studia, miał tam akurat być i coś tam instalować.
 Nagle zapomniałam o całym Bożym świecie. Liczyło się tylko tu i teraz, razem z Harrym.
                                                                          ***
 Przez cały lot samolotem miałam mdłości, co chwila latałam do łazienki i praktycznie tam spędziłam większość podróży. Kiedy lądowaliśmy byłam zielona, a jak wróciłam do domu- czerwona. Właściwie to nie pojechałam do domu tylko do Harry'ego, ale co z tego- przecież jest tatusiem naszego dzidziusia, nie?


*#adres IP
------------------------------------
No to co, dwanaście komentarzy? :D No jak przy poprzednim rozdziale pobiliście rekord komów, to myślę że dacie radę! :*

12 komentarzy: